Podwójny Cud

Każde ludzkie życie jest wielkim darem od Boga. Każdy z nas jest przez Niego stworzony, kochany, zaplanowany i oczekiwany. O tym, jak wielkim darem jest życie i o tym, że należy je chronić, możecie dzisiaj przeczytać w moim opowiadaniu, które napisałam dwa lata temu.

Miłego czytania i koniecznie podzielcie się wrażeniami!




Anna Kopeć

Podwójny Cud

Grudzień mijał bardzo  szybko. Był to czas wypełniania codziennych obowiązków, pilnowania adwentowych postanowień oraz kupowania prezentów. Śnieg dodatkowo upiększał oczekiwania, nadając miastu świąteczny nastrój. Za to w powietrzu czuć było zapach pachnącej choinki...
   Jednak nie w każdym domu  codzienność była przepasana szczęściem. Czasem trudne chwile z przeszłości wracają nieustannie i nie pozwalają spokojnie żyć. 
W dodatku są dni, kiedy o bolesnych wspomnieniach nie jesteśmy w stanie nie myśleć. Może być to nawet jedna data, która odcisnęła się głęboko w naszych sercach. Dla Bożeny był to dzień 22 grudnia. Wiedziała, że zawsze będzie dla niej taki sam. 
   Słońce nawet nie myślało jeszcze wstawać, kiedy Bożena nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w sufit nad swoim łóżkiem. Wiedziała, że to dzień, którego siłą nigdy nie usunie z  kalendarza. Ten, który ciągle był w jej sercu przeżywany tak mocno. Mimo, że właśnie mijało dziesięć lat od tej tragedii.
   Nastolatka bardziej naciągnęła na siebie puchową kołdrę i odgarnęła krucze włosy, które spadały jej na oczy. Mogła sobie pozwolić na pozostanie w łóżku, ponieważ trwała już przerwa świąteczna.
   Nagle usłyszała odgłos, który dobiegał z parteru - wiedziała, że z kuchni. To była jej mama  Joanna, która zawsze wychodziła na poranną zmianę do pracy, czyli do muzeum. Kochała sztukę, ale ta miłość była wypalona. Od dziesięciu lat. Oczy matki nigdy nie zabłyszczały tak, jak przed owym nieszczęśliwym wypadkiem, kiedy to Bożena była jeszcze dzieckiem. Teraz ma siedemnaście lat, jest prawie pełnoletnia, a na twarzy rodzicielki nie zobaczyła nigdy prawdziwego uśmiechu. Taki uśmiech jest wyrażony całym ciałem, nie tylko ustami, a najważniejsze w tej pełni są oczy. Klucz do serca. Nawet, gdy mama Bożeny unosiła kąciki ust, robiła to w smutny sposób, ponieważ jej oczy ukazywały to, co czuje. A czuła ból. Nastolatka dokładnie o tym wiedziała. Nie były z mamą bardzo blisko, ale już od dziecka potrafiła rozszyfrować każdy jej grymas.
   Po chwili rozległ się dźwięk zamykanych drzwi. Mama Bożeny wyszła do pracy, a jej córka wstała z łóżka. Czas było rozpocząć walkę o przetrwanie.
   Pokój Bożeny znajdował się na samej górze małego domku, w którym mieszkała z mamą. Był bardzo szeroki, ale wąski. Ściana na przeciwko drzwi była skośna, co nadawało kącikowi Bożeny jeszcze bardziej osobliwy urok. Była to jej zupełna pustelnia.
   Kiedy dziewczyna się ubrała, stanęła przed lustrem i przyglądała się sobie z obojętnością. Jej czarne, błyszczące włosy sięgały za ramiona i wyszczuplały drobną twarzyczkę. Bożena przeważnie ubierała się w ciemne kolory - preferowała granat i czerń. Wtedy tylko jej szmaragdowe oczy wyróżniały się na tle ciemnej postaci. Nie wyglądała jednak na kogoś, kto rozpacza nad swoim losem. Każdy, kto na Bożenę spojrzał, wiedział, że jest osobą zupełnie przyziemną, twardą i stanowczą. Tak też było, oczywiście, lecz właściwie niewiele osób widziało to, co ukryło się za powierzchownością - skrytość i wielkie pragnienie miłości. Bożena jednak podchodziła do siebie z zupełną obojętnością. 
   Westchnęła, idąc po schodach do kuchni. Obok na ścianie wisiał regał, z którego niechcący strąciła książkę. Ta spadła wprost pod jej stopami, rozłożona na konkretnych stronach. Schyliła się, aby ją podnieść. Były to przemówienia Jana Pawła II z różnych miejsc. Jej oczom ukazał się fragment: "Rodzina jest kolebką życia i miłości, gdzie człowiek rodzi się i wzrasta, jest podstawową komórką społeczeństwa". Dalej już nie czytała. To jedno zdanie wystarczyło, aby w oczach zalśniły łzy. 
   Rodzina Bożeny rozpadła się, według niej samej, 22 grudnia dziesięć lat temu. Do tamtej pory tworzyła z rodzicami cudowną drużynę, dom pełen miłości.

   Wszystko zmieniło się w pewien śnieżny dzień, który miał być Dniem Rodzinnej Opowieści. Zawsze obchodzili go z tatą, zresztą to ona  dała początek temu zwyczajowi, który wymyśliła kiedyś, podczas ich wspólnej wycieczki. W takie ich małe święto tata cały wieczór opowiadał jej tajemniczą historię, związaną zawsze z dziejami rodziny. Mama też się przysłuchiwała, lecz nigdy nic nie mówiła. Do tego obowiązkowo musiało być ciasto, które Bożenka zawsze pochłaniała z apetytem. Była bardzo pogodnym dzieckiem.
   Miała siedem lat, gdy przestali obchodzić Dzień Rodzinnej Opowieści. Bawiła się u swojej koleżanki, Leny. Miał po nią przyjść tata, bo  właśnie szykował się cudowny wieczór, pełen rodzinnej magii. Akurat dziewczynki były w ogrodzie i lepiły bałwana ze śniegu, którego tej zimy było naprawdę pod dostatkiem. Nagle Bożena zobaczyła swojego tatę i zaczęła mu machać z radością. Na jego twarzy też zakwitł uśmiech i zadowolony wszedł na pasy. Tylko tyle zostało mu, aby dotrzeć do swojej córeczki będącej za ogrodzeniem, po drugiej stronie ulicy... i aż tyle. Nagle zza zakrętu z zawrotną prędkością wyjechał samochód... Bożena zdążyła tylko krzyknąć. Wszystko się skończyło na jej oczach... Cały świat.
   Dziewczyna nawet się nie zorientowała, że od pewnego czasu siedzi w fotelu, cała się trzęsąc. Te wspomnienia zawsze tak na nią działały. Od tamtego czasu była u wielu specjalistów, którzy mieli pomóc jej pozbyć się poczucia winy. Niestety, została w niej niemoc pogodzenia się z tym, co się stało. Musiała żyć z tą świadomością.
   Kiedy już trochę się uspokoiła i zjadła śniadanie, nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Wczoraj z mamą posprzątały i przystroiły cały ich nieduży domek. Prezenty też zostały już zapakowane, bo właściwie to nie miała zbyt wielu bliskich osób. Jej mama dorastała w rodzinie zastępczej, więc dziadków Bożena miała tylko ze strony taty, a i tak nie widywała ich często. Dobrze, że chociaż na Boże   Narodzenie mogli się spotkać. Wtedy nikt nie powinien być sam, nawet jeśli tak czuje się w głębi siebie.
   Większą część dnia nastolatka spędziła w kuchni, próbując przygotować jakieś potrawy. W końcu zadzwoniła do niej Rita - jej przyjaciółka - z zaproszeniem do siebie. Bożena tylko napisała mamie kartkę, gdzie idzie, a potem zaśnieżonym chodnikiem udała się do domu swej serdecznej koleżanki.
   Z Ritą zaprzyjaźniły się dokładnie w tym roku szkolnym. Bożena przed drugą klasą liceum przepisała się do innej szkoły. Na początku była samotna, ale szybko zaintrygowała ją drobna dziewczyna o dużych oczach i mądrym spojrzeniu. Jakby żyła w zupełnie innym, swoim świecie, pełnym spokoju, dobroci i łagodności. Można było jednak zauważyć, że Rita w swoim życiu też doświadczyła czegoś przykrego. Bożena umiała to rozpoznawać. Zapałała jednak do nowej koleżanki wielką sympatią i tak oto się zaprzyjaźniły. Od tej pory Bożena uważała Ritę za bezwzględny autorytet i swojego nauczyciela życia. Za to Rita obdarzała ją swoim łagodnym uśmiechem, wierną przyjaźnią i miłością do świata, mimo, że czasem jej samej brakowało tego uczucia.
   W rodzinie Brzozowskich, w domu Rity, zawsze panowała rodzinna atmosfera. Po wyjściu stamtąd Bożena zawsze czuła się lżejsza. 
   Tym razem zasiedziała się bardzo długo, bo wychodziła, gdy było już ciemno. Na ulicy paliły się wszystkie lampy, lecz Bożena w swoim sercu niosła cenną radę. Był to prawdziwy skarb na taki dzień. To mogło choć trochę jej pomóc w dziesiątą rocznicę śmierci taty.
   Biorąc głęboki wdech, otworzyła drzwi do swojego domu. Było dosyć ciemno, ale mało intensywne światło dawało o sobie znać z salonu. 
   Było to pomieszczenie całkiem niewielkie. Z lewej strony znajdowało się duże okno z nieskazitelnie białymi firankami. Pod nim długa, nowoczesna sofa, idealnie dopasowana do rogu pokoju. Przed kanapą znajdował się szklany stolik, a pod ścianą piękny, murowany kominek. Zaraz po wejściu do saloniku można było zobaczyć też drewniany, bujany fotel. To wszystko było po lewej stronie pomieszczenia, ponieważ po prawej znajdowała się kuchnia, do połowy tylko oddzielona ścianą.
   Tutaj właśnie Bożena zastała swoją mamę, zamyśloną i wpatrzoną w ognień na kominku. Dziewczyna nieśmiało weszła do pokoju, zastanawiając się, jak wcielić do życia radę, którą dała jej Rita. Jej przyjaciółka uważała, że powinna z mamą porozmawiać, tak szczerze, od serca, bo nie mogą żyć tak blisko siebie, a tak daleko. Powinny podzielić się ze sobą cierpieniem, a ono będzie wtedy mniejsze.
   Mama Bożeny szybko zorientowała się, że jej córka wróciła do domu. Odwróciła się w kierunku dziewczyny i nieśmiało uśmiechnęła:
- Witaj, kochanie - powiedziała, jakby ciągle będąc myślami gdzie indziej, ale nagle niespodziewanie się oprzytomniła. - Przyjdziesz tu do mnie, Bożeno?
- Tak, mamo - odpowiedziała posłusznie i usiadła przy niej, oczywiście, niezbyt blisko i myśląc, że to będzie trudna rozmowa. - Jak się dzisiaj czujesz? - zapytała pośpiesznie.
Oczy mamy zrobiły się zupełnie poważnie, wróciła do rzeczywistości.
- Ty wiesz - odpowiedziała cicho. - Właśnie o tym chcę z tobą porozmawiać - zapadła cisza i dopiero po chwili Joanna zaczęła coś powoli poszeptywać -Musiało minąć dziesięć lat od śmierci twojego taty, abym zrozumiała, że od dziesięciu lat nie rozmawiałyśmy szczerze. Coś się zepsuło, prawda?
Bożena nie mogła się nadziwić, jak to się stało, że jej mama weszła na dokładnie ten temat. Zabrakło jej słów. Czy to jakieś magiczne natchnienie?
- Byliśmy taką zgraną rodziną... Pamiętasz nasz Dzień Rodzinnej Opowieści?
- Tak. Przypadałby dokładnie na dzisiaj, lecz już go nie obchodzimy od... wtedy - wymijająco odpowiedziała Bożena. Nagle przypomniała sobie o radzie Rity i doszła do wniosku, że tak naprawdę to zupełnie ich rozmowie nie pomaga. Postanowiła ratować sytuację. -Możemy jednak do tego wrócić!
Mama była równie zaskoczona, jak sama Bożena na początku, starała się to jednak ukryć.
- Właściwie, to ja nic nigdy nie opowiadałam, ale... Mogłabym spróbować.
Na twarzy córki wykwitł wielki uśmiech.
- Jednak wiesz, że nie mam zbyt wielu wspomnień rodzinnych...- zasmuciła się kobieta.
- Opowiedz mi o tacie. O waszym ślubie, życiu...Nawet o moim narodzeniu! - Bożena nawet nie wiedziała, dlaczego była taka podekscytowana. - Tylko poczekaj! Obowiązkowo przynoszę ciasto.
   Tak, więc ciasto było pokrojone, gwiazdy świeciły, ogień płonął w kominku, a mama - jakby odmieniona - opowiadała córce historię.
- Było lato, gdy pobraliśmy się z Bartkiem. To był cudowny dzień. Przyjaciółka twojej babci, Sylwia, pomogła nam wszystko urządzić i zrobiła to naprawdę po mistrzowsku. Wszystkie dekoracje w odcieniach błękitu.
- Musiało być pięknie.
- Tak właśnie było. Niedługo potem twój dziadek kupił nam w prezencie piękny dom. Był on jednak zbyt duży. Nie pragnęliśmy wiele. Twój tata podzielał moje zdanie, choć urodził się w bogatej rodzinie. Sprzedaliśmy go, a pieniądze zostały przeznaczone na wsparcie domu dziecka w naszej miejscowości.
- Naprawdę? Dlaczego akurat domu dziecka?
- On kochał dzieci, ja też. Choć w dzieciństwie szybko trafiłam do rodziny zastępczej, to znałam los tych sierot i były mi szczególnie bliskie. Wstrząsnęła też nami pewna historia... 
- Jaka?
- Młoda kobieta zaszła wtedy w niechcianą ciążę. Ktoś nakłaniał ją do urodzenia syna i pozostawienia go w domu dziecka. Gdy kobieta odwiedziła to miejsce i zastała wiele dzieci, tak spragnionych miłości, a jej pozbawionych, ujrzała swoje dziecko w tej sytuacji. Wiedziała już, że nie może pozwolić stracić synkowi matki. Nie może sobie pozwolić, aby go zostawić - bezbronne niewiniątko, które nigdy nie poczułoby miłości matki. Ta kobieta wychowuje swoje dziecko do dziś, a właściwie to już pewnie nastoletniego syna.
- To piękne! Jednak co to miało wspólnego z waszą decyzją?
- Jedno dziecko nie straciło matki. Zostaje jednak wiele innych w potrzebie. Wiedzieliśmy, że pieniądze, zapewniające dzieciom dobre warunki, nie są w stanie dać im tego, co pełna rodzina. Chcieliśmy dać im jednak coś od siebie. Jako zaprzyjaźnione małżeństwo, odwiedziliśmy ten dom dziecka kilkakrotnie. Twój tata stał się dla nich prawdziwym bohaterem i przyjacielem.
- A co było dalej?
- Pojechaliśmy w podróż poślubną do Włoch. Było pięknie, choć przytrafiła nam się pewna mała przygoda...
- Byliście w Alpach?
- Właśnie o tym chciałam mówić. Byliśmy u podnóży Alp. Chcieliśmy się wspinać i wybraliśmy się na górską wycieczkę. Niestety, ja w ogóle straciłam głowę i ubrałam sandały - mama Bożeny szczerze się zaśmiała. - Skończyło się to średnio dobrze, bo skręciłam kostkę i dopiero wtedy zorientowaliśmy się, co ja narozrabiałam z butami... Pamiętaj kochanie, zawsze dbaj o swoje bezpieczeństwo ile możesz, bo nawet nie wiesz, jak bardzo jest cenne. Nie bierz przykładu ze swojej roztargnionej matki - westchnęła.
- Tata nie był na ciebie zły?
- Raczej zmartwiony. Chociaż jeśli by był, to całą swoją złość zamienił w miłość. Wypatrzyliśmy jakiś domek niedaleko drogi, bo wcale nie wyszliśmy jeszcze daleko i twój tata zaniósł mnie tam na rękach.
- To niezwykle romantyczne! - uśmiechnęła się Bożena. - Co to był za domek?
- Wyobraź sobie, że dom samotnej matki. Przyjęli nas tam bardzo uprzejmie. Zostałam posadzona w saloniku i poczęstowano nas lodami truskawkowymi. Przy okazji poznałam cudowną kobietę, która właśnie karmiła tam swoją córeczkę.
-  Jak się nazywała?
-Gabriella i miała niezwykłą historię. Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, nie była jeszcze po ślubie. Jej chłopak, lekko mówiąc, nie był zadowolony. Kazał jej wybierać pomiędzy nim a dzieckiem.
- To straszne!
- Oczywiście, że wybrała córkę. Powiedziała mi, że po tym przekonała się, że jej chłopak tak naprawdę jej nie kochał. Kto kazałby ukochanej zrobić coś tak okropnego, jak zabicie niewinnej istotki? To tak, jakby uśmiercił część jej samej, część, która już zawsze pozostałaby pusta. Gabriella wolała urodzić córkę, która darzyła ją miłością już od poczęcia niż zostać z kimś, kto nie darzył jej żadnym uczuciem. Mądrze postąpiła, prawda?
- Musi być wspaniałą matką. Tak jak ty! - wypaliła Bożena bez zastanowienia, a gdy sama zorientowała się, co powiedziała, spłonęła rumieńcem.
Od bardzo długiego czasu ta myśl nie przeszłaby jej przez głowę. Teraz jednak czuła to wyraźnie. Czyżby działała na nie jakaś tajemnicza siła? Siła miłości...
- Dziękuję ci, kochanie - Joanna była wyraźnie wzruszona.
Nagle wstała z kanapy, podeszła do jednej z półek i ściągnęła gruby album. Wróciła na miejsce i otworzyła go na jednej z początkowych kartek. Wyciągnęła dosyć dawną fotografię i z zadowoleniem powiedziała:
- Tutaj jest twój tata, ja z obandażowaną kostką oraz Gabriella z Angelą. To włoska wersja Anieli, ponieważ dla Gabrielli  córka była istnym aniołkiem. Tak się właśnie do niej zwracała, używając przeróżnych zdrobnień - roześmiała się mama Bożeny.
- Dzieci są takie niewinne i bezbronne - westchnęła nastolatka. - Po prostu emanuje z nich miłość... A co było dalej?
- Dalej nie było już tak kolorowo - wyraz twarzy mamy zmienił się błyskawicznie. - To znaczy, na początku było. Mieszkaliśmy w naszym malutkim domku i cieszyliśmy się wspólnym życiem, ale... W pewną listopadową ulewę miałam wypadek.
- Och! I co się stało?! - Bożena złapała mamę za rękę, a była tak przejęta, że nawet nie zwróciła na to uwagi.
- To było dość poważne zderzenie. Złamałam sobie rękę i kość miedniczną. Przez miesiąc byłam nieprzytomna, a twój tata czuwał przy moim łóżku. Doktor powiedział mi... Doktor powiedział mi, że... że nie będę mogła mieć już dzieci - głos Joanny się załamał na to straszne wspomnienie.
- Mamo! W takim razie... Przecież ja tu jestem!
- Wiem, Bożenko, ale zanim się urodziłaś, wszystko było bardzo skomplikowane. Nie opowiadaliśmy ci tego z tatą, bo byłaś zbyt mała, a potem... Sama wiesz, że nie rozmawiałyśmy już szczerze.
- Opowiedz mi wszystko teraz, proszę!
- No, dobrze. Na czym to ja skończyłam? Ach, już wiem! Byliśmy z twoim tatą załamani. Wiele nocy nie przespałam, płakałam. Twój tata starał się wspierać mnie jak mógł, ale sam bardzo cierpiał. Posiadanie dzieci było naszym największym pragnieniem. Kiedy stanęłam już na nogi, było przedwiośnie. Był taki jeden, jedyny dzień, który zmienił wszystko!
- Czy to nie był czasem pierwszy dzień wiosny? Pamiętam, jak tata nazwał go kiedyś, gdy odprowadzał mnie do przedszkola Dniem Nadziei, a ja nie zrozumiałam. Powiedział mi wtedy, że dowiem się, kiedy dorosnę, ale nigdy nie opowiedział... Tak mi się skojarzyło.
- A więc słyszałaś o Dniu Nadziei! Tak, to był właśnie pierwszy dzień wiosny. Spacerowaliśmy z tatą po parku. Odbyliśmy akurat poważną rozmowę o tym, że mamy siebie nawzajem i to jest najważniejsze. Było już dość późno. Nagle usłyszeliśmy płacz dziecka. Od razu pobiegliśmy w tamtą stronę i ujrzeliśmy małą dziewczynkę, samotnie siedzącą na ławce. Była to czteroletnia Laura, która zgubiła swoją mamę. Pomogliśmy jej się odnaleźć, a w nagrodę zostaliśmy zaproszeni na herbatkę. Mama Laury, Magdalena była bardzo sympatyczna. Opowiedzieliśmy jej naszą historię, nawet nie wiedząc, że czterolatka się przysłuchuje - twarz Joanny rozjaśnił uśmiech. - Wiesz, co mi potem powiedziała?
- Nie mam pojęcia.
-"Jeśli tylko pani zechce, to urodzi pani córeczkę. Na pewno córeczkę. Ja to wiem. Niech pani nie myśli, że to się nie uda! Trzeba się tylko odpowiednio pomodlić!". Wiesz jak to brzmiało z ust małej dziewczynki o bardzo poważnych oczach? Zapytałam jednak: "Co to znaczy, że muszę się odpowiednio pomodlić?". Ona mi na to: "Wymyślić coś oryginalnego!".
- I co wymyśliłaś, mamo?
- Napisaliśmy z  twoim tatą list do Boga. Wysłaliśmy go latem balonem z helem. Laury już nigdy nie spotkaliśmy, bo przeprowadziła się do innego miasta, ale zawsze byliśmy jej bardzo wdzięczni. Przed Bożym Narodzeniem dowiedzieliśmy się, że jestem już w ciąży z tobą.
- Och, mamo! To cudowna historia!
- To były najpiękniejsze święta w naszym życiu. Niestety, szczęście nie trwało długo. Już w styczniu lekarz powiedział mi, że nie mam szans na dotrzymanie ciąży. Przeżyć mogłam tylko ja lub ty... Musiałam wybierać - Joanna schyliła głowę, bo po jej policzkach spłynęły łzy. 
Bożena, której serce dosłownie podeszło do gardła, przytuliła mamę.
- I...i co postanowiłaś? - spytała nastolatka drżącym głosem. Wiedziała, że fakt, że są tutaj razem jest niezwykłym cudem, którego nie przewidywali lekarze, jednak mama musiała w tamtym czasie podjąć jakąś decyzję.
-"To Pan daje śmierć i życie, w grób wtrąca i zeń wywodzi". To cytat z Pierwszej Księgi Salomona. Bóg powołał nas do życia, a to znaczy, że chciał, abyśmy żyli. On chciał, abyś ty żyła, córeczko. Moja misja być może miała się skończyć na urodzeniu ciebie, abyś ty realizowała swoją. Nie mogłam się sprzeciwić Jego woli.
- A...ale...Tyle kobiet decyduje się na aborcję, choć ich życie wcale nie jest zagrożone. A ty chciałaś się poświęcić dla mnie?
- Nie mogłabym cię zabić. Jako moje dziecko, a także twojego cudownego taty i przede wszystkim Boga, byłaś dla mnie wszystkim. Zabijając ciebie, zabiłabym siebie na zawsze. Ocalając ciebie, ocaliłem nas obie. Rozumiesz? W końcu spotkałybyśmy się w Niebie twarzą w twarz.
- Mamo, nie wiem co powiedzieć. Tak bardzo cię kocham! Kiedy przekonałaś się, że wszystko będzie w porządku?
- Dopiero w dzień porodu. Poczekaj, coś ci pokażę.
Mama wyciągnęła z szuflady tym razem jakąś kartkę i wręczyła ją córce:
- To najważniejszy tekst, który pozostał nam po tacie. Fragment z jego pamiętnika, który napisał odnośnie tego dnia...
- Nie wiedziałam, że tata pisał - odparła zaskoczona Bożena i wzięła do ręki cenny przekaz, który odczytała cichutkim głosem.

29 sierpnia
Dzisiejszy dzień miał być zarazem najgorszym i najpiękniejszym w moim życiu. Narodziny miały się spotkać ze śmiercią. Moje serce było pełne bólu, żalu, a jednocześnie miłości do żony i Bożenki, która miała zostać już na zawsze pod moją tylko opieką... Tak, wybraliśmy jej imię Bożena - to oznacza "dar od Boga", a tym właśnie jest dla nas. 
Nie potrafię opisać tego, co się stało. Byliśmy przygotowani na to, co miało się wydarzyć, choć wciąż trudno było mi się z tym pogodzić. Asia przyjęła potrzebne sakramenty. Patrząc na jej twarz nie mogłem uwierzyć, z jakim spokojem czeka na śmierć. Wiedziałem, że nie musi się obawiać, bo Pan zabierze ją do nieba. Lecz ten ból w moim sercu! Chyba wolałbym sam umrzeć za nią! Ślubującego jej miłość i wierność, nie sądziłem, że będę musiał przeżywać ostatnie pożegnanie tak szybko...
Jednak Bóg wejrzał na pokorę Asi łaskawym okiem i chwalić Go będziemy po wszystkie czasy! Kiedy pośród przyspieszonego oddechu mojej małżonki usłyszałem płacz dziecka, był to najpiękniejszy dźwięk w moim życiu. Po chwili wystraszyłem się, że zaraz stracę Asię, która według przewidywań miała nie wytrzymać takiego wysiłku. Jednak jej oddech wciąż pozostawał stabilny i spoglądała na mnie oczami pełnymi miłości, ale i cierpienia. Powoli się uspakajała, jakby nie rozumiejąc co się dzieje. Lekarze byli w szoku, a ja stałem się najszczęśliwszym mężem i tatą na ziemi. Dziękuję Bogu za podwójny cud, który ocalił życie najdroższym mi osobom! On jest prawdziwym Stwórcą. On jest Królem Życia!

Teraz mama z córką płakały obydwie, tuląc się do siebie. Po czym popatrzyli sobie w oczy i serdecznie się zaśmiały.
- Czujesz to? - spytała Bożena.
- To Bóg. To miłość.
- Och, mamo... To był cudowny wieczór i aż trudno uwierzyć, że mówię to w dziesiątą rocznicę śmierci taty.
- On nad nami czuwał, abyśmy wróciły do dawnych relacji.
- Myślisz, że jeszcze wszystko się ułoży? Mimo radości, ból, do którego się przyzwyczaiło, trudno jest usunąć z serca.
- Papież Franciszek powiedział: "Nasze życie jest wędrówką i nie jest dobrze, kiedy się zatrzymujemy". My się zatrzymałyśmy. Czas ruszyć!
- Jednak czy to jest możliwe? - uparcie dopytywała Bożena.
- Pamiętasz, jak kiedyś sprzątałyśmy? Myłaś kran. Nagle zobaczyłaś biedronkę, która nie wiadomo skąd wzięła się na płytkach i wzleciały do kranu. Próbowałaś ją stamtąd zabrać, aby nic się jej nie stało, lecz biedronka się wystraszyła i wpadła prosto w mokrą część umywalki.
- Tak, pamiętam. Dopiero wtedy mogłam położyć ją za oknem. Miała mokre skrzydełka, ale one potem wyschły i chyba odleciała...
- Właśnie. Teraz rozumiesz? To my jesteśmy biedronkami. Aktualnie mamy mokre skrzydełka, które powoli schną. Jednak przyjdzie dzień, kiedy pofruniemy!
Bożena miała łzy w oczach. Życie, które dopiero teraz doceniła, stało przed nią otworem.
   Tego wieczoru Bożena i jej mama uświadomiły sobie, że ich obecność na tej ziemi jest cudem podwójnym. Są tu obydwie i mają siebie. To miało się nigdy nie wydarzyć, a doświadczyły tak wielkiej łaski. Straciły najbliższą im osobę, lecz może właśnie tak miało być, aby zyskała ona nowe życie w niebie. Ciągle przebywa między nimi i wskazuje im  drogę. Od tego czasu mama i córka były nierozłączne. Opowieść o cudzie życia, poświęceniu i miłości potrafi zdziałać wszystko. To było ich bogactwo.

   Życie każdego z nas jest darem. Dbajmy o nie należycie. Tym prezentem możemy się dzielić bez ograniczeń, lecz pamiętajmy, że nikomu nie można go odebrać. Nawet, gdy musimy poświęcić swoje własne życie, tak jak to zrobił Jezus. Umarł za nas. 
   Żyjmy dla siebie. Żyjmy miłością. Bóg jest miłością.

Komentarze

  1. Doceniam to, że masz wiele pasji. Życzę Ci tego , by Bóg miał Cię zawsze w opiece. Opowiadanie piękne, religijne i wzruszające. Trzymam kciuki za Ciebie .
    Dzięki Tobie tętnie energią i życiem. Kocham Cię siostra.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedno z Twoich pamiętnych opowiadań... ☺️ Piękne, dojrzałe... 🙂 Gratuluję! 😊

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty