Mała przyjaciółka

Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić jedno z  moich opowiadań, które nasi tytuł "Mała przyjaciółka". Napisałam je w styczniu 2019 roku. To opowieść o tym, jak ważne i cenne jest każde ludzkie życie - od samego poczęcia. Zapraszam i życzę miłej lektury! :)



Anna Kopeć

Mała przyjaciółka

To był dzień, w którym miały się spełnić moje marzenia. Zaczynałam pracę w muzeum – miałam świadomość, że będę mogła oprowadzać ludzi, dzielić się z nimi wiedzą i uczuciami, opowiadając o obrazach wszystko, co najważniejsze i najciekawsze, a do tego czerpać ze swojej pracy wielką przyjemność. Nieustannie zadawałam sobie pytanie: czy mogło mi się przydarzyć coś lepszego?

Mam na imię Gabriela. Kiedy miałam pięć lat, moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Wychowywała mnie ciocia, która nie mogła mieć dzieci, przejęła się więc bardzo swoją rolą zastępczej matki. Jednak nasze relacje nie były proste. Ciocia Dorota nie mogła się ze mną dogadać, żyłam we własnym świecie wraz z moimi farbami, ołówkami, kredkami i kartkami papieru, wiecznie zamyślona. Moja opiekunka pogodziła się z tym, lecz straciła za to swój wielki zapał do wychowywania dziecka, które najwyraźniej chciało wychować się samo. Cały czas jednak starała się zapewnić mi to, co najlepsze, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna.

Przed moim ukończeniem liceum ciocia oznajmiła, że chyba zrobiła już wszystko, co było w jej mocy, że widzi, że pragnę być już zupełnie samodzielna i przecież niedługo zacznę studia. Zostawiwszy mi mieszkanie i resztę spadku po rodzicach, ciocia poleciała do USA opiekować się swoim ojcem, a moim dziadkiem. Dzwoniła do mnie często, potem coraz rzadziej, a w końcu w ogóle zaniechała tego zwyczaju. Więcej jej już nie zobaczyłam.

Mając niespełna dwadzieścia lat zostałam praktycznie sama na świecie i boleśnie to odczułam. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież sama się o to prosiłam, izolując się od świata i nie zapobiegając o głębsze relacje z rówieśnikami. Nie była to jednak moja wina, lecz... wspomnień i tych pamiętnych słów, które usłyszałam w dniu pogrzebu rodziców. Jedna z wstrząśniętych tym wydarzeniem kobiet, niebacznie powiedziała, myśląc, że jej nie usłyszę:

- To takie smutne! Ta mała będzie już zawsze sama!

- Przecież ktoś się nią zaopiekuje...

- Ale to już nie będzie to samo!

Ta mała już zawsze będzie sama”. Tak. To utknęło w mojej głowie. Dlatego całe życie broniłam się przed relacją z drugim człowiekiem, bo wiedziałam, że i tak już zawsze będę samotna.

A oto miałam przed sobą dorosłość, nikogo bliskiego przy sobie, a studia przed sobą. To był dla mnie trudny czas, pełen wyzwań, ale dałam radę. Skończyłam studia z historii sztuki. Znalazłam przyjaciółkę, Lenę, która umiała powoli wejść w moje życie tak, abym jej nie odrzuciła. Wiedziała, jak to zrobić, ponieważ jej młodszy o parę lat brat podobnie jak ja zamknął się w sobie, gdy poszedł do szkoły; miała więc już pewne doświadczenie. Także dzięki pomocy Leny - po zrobieniu magistratu - znalazłam pracę w świetnym miejscu.

Wydawało się, że w końcu wyszłam na prostą. Powoli stawałam się otwarta na otaczający mnie świat. Wielkim sukcesem było już to, że nie bałam się przyjąć posady, nie bałam się ciągłego przebywania z ludźmi. Przecież właśnie na kontakcie z drugim człowiekiem miała opierać się moja praca.


*

- Gabrysia!!! - Lena wleciała do mojego mieszkania z wielkim rozpędem, tak, że prawie uderzyła się w stojącą w rogu szafkę. - Jestem z ciebie taka dumna!

- Dlaczego? - uśmiechnęłam się potulnie. Moja przyjaciółka była dla mnie jak starsza siostra. Uwielbiałam ją.

- Podobno bardzo dobrze idzie ci w pracy! Ludzie cię uwielbiają! Pracujesz tam dopiero od trzech tygodni, a po mieście już krążą wieści, że jak ktoś się wybiera do Muzeum Sztuki Współczesnej, to do oprowadzania należy prosić koniecznie ciebie!

- Ja też bardzo się cieszę! Przynosi mi to wiele satysfakcji. Szczególnie kiedy mogę opowiedzieć, jak ta twórczość odnosi się do dawnej sztuki, porównać ją... Wiesz, bez przeszłości nie ma przyszłości – mówiłam bardzo szybko i emocjonalnie . - Zachęcam ich także do własnej interpretacji. Każdy może mieć przycież własne zdanie, prawda? Pamiętasz jak... - nie dokończyłam, bo Lena rzuciła mi się na szyję z radości.

- Moja droga! Jestem z ciebie taka dumna, och, taka dumna!!!

- A ja jestem pełna wdzięczności – powiedziałam poważnie. - Bez ciebie nie udało by mi się nic, co do tej pory osiągnęłam.

- Oj, przestań – machnęła ręką moja przyjaciółka. - Musimy to uczcić! Może... pójdziemy na imprezę!

Skamieniałam. Lena, widząc mój wyraz twarzy, przybrała błagalną minę.

- Gabi, no proszę! Zrobisz kolejny krok!

Chwilkę milczałam, zanim odważyłam się wyznać własne zdanie:

- Ale na przyjęciach jest duszno, tłoczno, wszyscy się o ciebie ocierają i... może też być niebezpiecznie – dodałam ostrożnie.

Lena zastanowiła się chwilę nad moimi słowami, westchnęła i powiedziała:

- Masz rację. Nie powinnam rzucać cię na głęboką wodę zaraz po tym, jak stanęłaś w niej po kostki.

Widziałam jednak, że jest jej smutno. Ten nastrój od razu udzielił się i mnie. Szybko podjęłam decyzję i przybrawszy bojowy uśmiech, spytałam:

- To gdzie jest ta impreza?


*

Był to klub, który od razu wydał mi się nieprzyjazny. Lena też nigdy dotąd tam nie zagościła, lecz chciała koniecznie usłyszeć swojego ulubionego DJ-a, który akurat miał się zjawić w tym miejscu..

- Ona tyle dla mnie zrobiła, więc ja też zrobię coś dla niej – pomyślałam, przekraczając próg klubu.

Na początku nie było aż tak źle, ale im robiło się później, tym osób bawiących się na parkiecie przybywało i stawało się tak, jak myślałam: duszno, tłoczno, niebezpiecznie. Tak, niebezpiecznie również, bo siedzący przy bliskim stoliku mężczyzna nieustannie świdrował mnie wzrokiem. Nie mogłam tego wytrzymać. Już kręciło mi się w głowie.

Zdecydowałam się, że powiem Lenie, że chcę wracać. Ona też nie była najwyraźniej zachwycona, trzymało ją tam tylko oczekiwanie na idola. Powiedziałam, a właściwie wykrzyczałam (muzyka była tak okropnie głośna, że bałam się stracić słuch następnego dnia), żebyśmy poszły do łazienki. Myślałam, że może tam uda nam się jakoś porozmawiać i szybko podjąć decyzję – zostać lub wracać. Jednak kiedy tylko znalazłyśmy się za drzwiami łazienki, rozległ się cichuteńki - w porównaniu z tym z drugiej strony drzwi – dźwięk komórki Leny. To była jej mama.

Bardzo lubiłam rodziców mojej jedynej przyjaciółki: jej mama była sympatyczna i zakładałam, że taki też jest jej ojciec, którego znałam tylko z widzenia. Rzadko przyjeżdżał do Polski, bo pracował we Francji. Jednak wydawał się być człowiekiem ciepłym i otwartym. Dlatego też bardzo przejęłam się, gdy Lena rozmawiając z mamą bladła i bladła, aż w końcu musiała złapać się ściany, żeby nie upaść. Kiedy skończyła rozmawiać, spojrzałam na nią pytająco, starając się nie zarzucić biedaczki pytaniami.

- Muszę wracać i się spakować – powiedziała słabo.- Rano wylatujemy do Paryża. Mój tata miał zawał i jest w szpitalu w ciężkim stanie.



*

Nie chciałam pamiętać tego, co stało się potem. Niestety to utkwiło w mojej głowie jak niezmywalna, czarna plama na białym podkoszulku.

Po strasznej wiadomości Lena pożegnała się; poprosiła mnie, żebym bezpiecznie wróciła do domu taksówką i bardzo pośpiesznie udała się do wyjścia. Zostałam sama, również wstrząśnięta tragedią ojca przyjaciółki. Oczywiście, nie mogłam czuć tego, co Lena, ale doskonale ją rozumiałam. Sama straciłam rodziców i nigdy nie życzyłabym nikomu podobnych przejść... Zwłaszcza najbliższej mi na świecie osobie.

Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, ale nie czułam się najlepiej po wszystkich tych nocnych przeżyciach. Potrzebowałam na chwilę usiąść. Zajęłam miejsce na wysokim krześle, zresztą chyba tylko ono było wolne. Ukryłam twarz w dłoniach i starając się oddychać spokojnie, myślałam o tym, jak bardzo chciałabym być teraz w moim przytulnym pokoju, dalekim od zgiełku i chaosu.

- Wszystko w porządku? - usłyszałam jakiś męski głos.

Podniosłam głowę. O nie, o nie, o nie. To był on. Mężczyzna, który siedział przy stoliku, gdy tańczyłyśmy z Leną. Jego wzrok był dla mnie włącznikiem wewnętrznego lęku, ponieważ miałam wrażenie, że on mnie nim po prostu prześwietlał. Teraz stał za ladą i sprzedawał napoje. Jak to było możliwe? Czy na pewno z nikim go nie pomyliłam? On jakby wyczuł moje zdziwienie i odpowiedział:

- Nie jestem barmanem. Ja tylko chwilowo zastępuję kolegę. Na godzinkę – uśmiechnął się szelmowsko. - Chcesz coś do picia?

Serce zabiło mi szybciej z przerażenia. Powinnam podziękować i jak najprędzej stamtąd uciekać, ale nie miałam wystarczająco siły. Byłam wycieńczona i niestety także spragniona.

- Poproszę szklankę wody – odpowiedziałam.


*

Dlaczego? Dlaczego nie byłam na tyle przytomna, żeby poprosić o butelkę? Poprosiłam szklankę wody, szklankę, do której mógł wrzucić pod ladą wszystko, co tylko chciał. Mniemam, że wrzucił.

Urwał mi się film, już potem nie pamiętałam nic od momentu prośby o wodę. Obudziłam się sama, w nieswoim mieszkaniu i uciekłam stamtąd zapłakana.

W tym wszystkim był tylko jeden cud – ocalała moja torebka bez uszczerbku w zawartości.


*

Lena zadzwoniła dwa tygodnie po pamiętnej imprezie.

- Och, przepraszam cię z całego serca, że tak długo się nie odzywałam – powiedziała już na wstępie – ale żyłam w okropnym stresie. Jakby cały świat przestał się liczyć i tylko ta jedna sprawa ciążyła mi w głowie... Lecz uratowali go. Uratowali, na szczęście.

Ogromny kamień spadł mi z serca. Aż zaniemówiłam.

- Gabi, jesteś tam? A co u ciebie?

Nie byłam w stanie tego powiedzieć. Moja przyjaciółka dopiero co wyszła z dołka, a ja nie miałam prawa jej znowu załamywać. Zresztą to nie była rozmowa na telefon.

- Ojej, Lena, o mnie nie pytaj! Opowiadaj, błagam cię, ja tu żyłam w strasznej niepewności!

Te słowa na szczęście wystarczyły, aby odpędzić uwagę od mojej osoby, z czego z resztą bardzo się cieszyłam.

- Tata przeszedł operację, udaną, ale nadal jest bardzo słaby. On sam nie może uwierzyć, że miał zawał – jest po prostu jak małe dziecko, które upiera się, że to niemożliwe, że skończyła się jego ulubiona czekolada – zaśmiała się Lena. - Chociaż nie wiem, czy to, co przeszedł można porównać do czekolady, raczej zupełnie nie, ale takich słów użyła mama. Jestem szczęśliwa, że widzę ich razem, gdy się tak uroczo przekomarzają, ale patrzą na siebie z czułością. Ona poprawia mu poduszkę, a on na to, że jak tak będziemy się nad nim rozczulać, to będzie częściej chorował, żeby mieć nas przy sobie. Wtedy mama odpowiada: „Tylko mi spróbuj!” i tak to się ciągnie dalej, i dalej.

- Cieszę się, że wszystko już dobrze - wyznałam. - Wiesz już może kiedy wracacie?

- Wiem. Dzwoniłam do mojego biura, będę pracować z Paryża, tak jak i moja mama. Postanowiłyśmy spędzić z tatą dwa miesiące. Wrócę dopiero na początku grudnia. Tak rzadko się z nim widzimy, to dobrze nam zrobi.... Nie masz mi tego za złe?

- Lena! Co ty opowiadasz?! Jak mogłabym mieć ci to za złe! Cieszę się twoim szczęściem, jak już mówiłam. Dam sobie radę!

- Jesteś kochana. To do zobaczenia, Gabi! Muszę lecieć. Mama mnie woła. Pewnie teraz sprzeczają się z tatą o kołdrę, haha!

- Być może – uśmiechnęłam się na myśl o rodzicach Leny. -Do zobaczenia!

Odłożyłam słuchawkę.

- To teraz muszę się wziąć w garść - pomyślałam. -Sama powiedziałam, że dam sobie radę.

Był koniec września. Zaczynała się jesień, moja ulubiona pora roku. Chciałam spędzić ją najlepiej jak się da, pracując i czekając na powrót mojej jedynej przyjaciółki.


*

- Jeszcze na koniec proszę zwrócić uwagę na intensywne kolory. Może warto by było się zastanowić, jaki efekt uzyskał przez to autor... Dobrze. Czy macie Państwo jakieś pytania? - uśmiechnęłam się słabo. Oprowadzałam liczną grupę, złożoną z przedstawicieli trzech (jeśli nie czterech) pokoleń, a nie czułam się najlepiej. Od rana miałam mdłości.

Już chciałam przejść do następnego obrazu, gdy mała dziewczynka, w wieku może czterech, pięciu lat, podniosła rączkę do góry. Bardzo mnie rozczulił ten widok.

- Tak, kochanie? - zapytałam przykucając, nie tylko dla tego, żeby lepiej ją słyszeć, lecz po prostu nagle zrobiło mi się słabo.

- Dobrze się Pani czuje? Ma Pani twarz białą jak mój pluszowy miś!

W tym momencie zemdlałam.


*

Listopad trwał już od kilku dni, deszcz nieustannie padał, a za oknem było niezmiernie pochmurno. Nic więc dziwnego, że gdy obudziłam się na łóżku w szpitalu, najpierw zauważyłam wielkie krople deszczu na szybie, a potem dopiero stojącą nade mną panią doktor i pielęgniarkę. Powstrzymałam się od pytania, co ja tutaj robię i w sumie dobrze, ponieważ po chwili i tak mnie o tym poinformowano.

- Zemdlałaś moja droga – odparła lekarka w podeszłym wieku, ale bardzo sympatyczna już na pierwszy rzut oka. Uśmiechała się matczynie i naprawdę poczułam do niej wielkie zaufanie. - Mam dla ciebie wielką nowinę, ale dopiero co się obudziłaś, więc może ochłoń chwilkę...

- Nie, nie. Proszę powiedzieć – ożywiłam się natychmiastowo. - Czuję się już dobrze. Będę mogła wrócić do domu?

- Naturalnie – powiedziała i ujęła moją dłoń. - Teraz już nic nie będzie takie samo – tym razem uśmiechnęła się tajemniczo. - Zostanie Pani matką.


*

Trzy dni później pogoda okazała mi swoją sympatię, bowiem na niebo wyszło złociste słońce i mogłam udać się na spacer, którego tak bardzo potrzebowałam. Wyjechałam za miasto, na wieś, pozostawiłam samochód na parkingu przy sklepie i udałam się wolnym krokiem przez piaszczystą dróżkę pośród łąk.

Miałam tyle do przemyślenia.

Zostanę mamą. Tylko tyle i aż tyle.

Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Niedawno skończyłam studia i zaczęłam pracować. Biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że kilka lat wcześniej stroniłam od innych ludzi, nie mogąc zatroszczyć się sama o siebie. Sytuacja się zmieniła, ale czy byłam gotowa na wzięcie odpowiedzialności za malutkiego człowieka?

Z drugiej strony czułam, że sama robię sobie wymówki. Przecież ta mała istotka niczemu nie zawiniła, to nie jest jej wina, że ktoś mnie skrzywdził. Ten ktoś mnie nie kochał, a jej serce już bije pod moim... i to na pewno z miłością! Byłam pewna, że gdyby spytać to dziecko, wolałoby żyć choćby tylko z samą matką, a nie umrzeć! Jejku, przecież nowe życie, które się we mnie wtedy poczęło, nie było moją własnością. Bóg chciał, żeby to dziecko się urodziło, kochał je, miał dla niego przygotowane wiele łask. Czy wolno mi było zatem sprzeciwiać się Bożej woli?

Wiedziałam, że aborcja to zła droga. Mimo tego, bałam się i w ciągłej niepewności rozważałam wszystko od nowa, nie wykluczając tej drastycznej opcji.

Zajęta rozważaniami, nawet nie zauważyłam, że piaszczysta droga skończyła się, a ja od pewnego czasu idę po łące. Nie przeszkadzało mi to wcale a wcale.

Nade mną rozciągało się bezkresne niebo, złocistoczerwone liście drzew szeleściły na wietrze jak w radosnym tańcu, a ja byłam pełna smutku. W pewnym momencie zatrzymałam się w miejscu, bowiem ujrzałam, że w oddali znajduje się ogromny, ciemny las. Nie wyglądał on bynajmniej zachęcająco.

Za to tuż przede mną rozciągała się kora wielkiego, złamanego drzewa. Musiało być już bardzo stare, bo pień miał około metra średnicy. Niewiele myśląc, przekroczyłam go ostrożnie jedną nogą i już, już prawie dołożyłabym do niej drugą, gdy nagle mocno się zachwiałam... Zdawałam sobie sprawę, jak niebezpieczny może być ten upadek. Nagle jednak - przerażona poczułam jakieś delikatne rączki w moich dłoniach, które pociągnęły mnie z całej siły w przód, a ja znów stabilnie stałam na ziemi...


*

- Och! - nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy zobaczyłam przed sobą małą dziewczynkę, w wieku mniej więcej sześciu lat (choć nie było to łatwe do oszacowania), przystrojoną w niebieską sukienkę z długim rękawem i biały sweterek. Miała długie, kasztanowe włosy i lśniące, brązowe oczy. Wyglądała naprawdę ślicznie. - Uratowałaś mi życie! Dziękuję ci!

- Do usług! - uśmiechnęła się dziewczynka, wykonując teatralny ukłon. Jednak w momencie spoważniała i ponownie ujęła moją dłoń swoją malutką rączką. - Idziesz w złą stronę.

Zdziwiła mnie prostota i bezpośredniość tej drobnej osóbki, ale pomyślałam, że to miłe, wręcz urocze.

- A w którą stronę powinnam iść? - spytałam z zaciekawieniem.

- Na pewno nie w tę. Do tego lasu lepiej nie wchodzić – powiedziała przerażona i mocniej ścisnęła moją dłoń. - Ludzie często się tam zapuszczają, a nie powinni.

- Skąd to wiesz? Często tu bywasz?

- Ja tu mieszkam – odpowiedziała – ale w tej piękniejszej okolicy. Tutaj podeszłam tylko po to, żebyś nie weszła do tego lasu – zmarszczyła brwi, a mnie na ten widok ogarnęła fala czułości.

Kompletnie nie rozumiałam tej małej, niezwykle zagadkowej, ale ciekawej osoby.

- Czy każdego ostrzegasz przed... - zaczęłam, lecz ona mi przerwała, jakby bała się wzmianki o ciemnym lesie.

- Nie, innych ostrzega moja rodzina. Mnie bardzo zależało, żeby się z tobą spotkać – popatrzyła mi radośnie w oczy – więc tatuś mi pozwolił.

Chciałam spytać, dlaczego jej na mnie zależało, ale uderzyło we mnie coś innego.

- Jejku, czy twoi rodzice nie martwią się o ciebie? Naprawdę pozwolili ci iść tutaj zupełnie samej? Musimy szybko wracać. Choć pokażesz mi drogę, odprowadzę cię.

Zauważyłam, że moje słowa zwiastujące wspólny spacer bardzo ją ucieszyły, uśmiechnęła się wprost od ucha do ucha.

- Ale nie grozi nam nic złego – powiedziała spokojnie. - Jest ktoś, kto nas pilnuje.

Rozejrzałam się dookoła.

- Ja nikogo nie widzę.

- To nic... - zamyśliła się. -Wiesz, to będzie długi, lecz wspaniały spacer.

Po dłuższej chwili powiedziałam:

- Skoro mieszkasz daleko, to skąd wiedziałaś, że tu idę? - byłam ciekawa.

- Mój tata wie wszystko! - powiedziała z dumą. -Tylko nie myśl, proszę, że on ludzi szpieguje. Niektórzy tak myślą. On patrzy na świat z miłością, bo tak samo jak na mnie, na mojego brata... Po prostu boi się, żeby ktoś nie wszedł do lasu.

- Troszczy się o innych – powiedziałam z uznaniem. -Twój tata to bardzo mądry człowiek. Ale co jest właściwie takiego złego w tym...

- Wszystko! - wykrzyknęła, domyślając się, że o co chcę zapytać. - Stamtąd nie da się wyjść, a w środku jest gorzej niż przeraźliwie! Nigdy tam nie byłam, ale mój brat tak powiedział. W ogóle to kiedyś ludzie wchodzili tam cały czas! Wyobrażasz to sobie?! To było okropne!!! - małej z przerażenia aż oczy zaszły łzami. - Jednak mój brat jest bardzo dzielny, wszedł do ciemnego lasu, wszystkich uratował, ale jemu samemu stała się wielka, wielka krzywda. Tylko on jeden potrafił zrobić coś takiego! Taki jest kochany!

- Twoja rodzina naprawdę jest bardzo sympatyczna. Ale co to za krzywda się mu stała? Drzewa go pokaleczyły? - zdziwiłam się.

- Nie – odparła ze smutkiem. -To ludzie, których ostrzegał, aby tam nie wchodzili. Strasznie go pobili, leżał tak w bólu trzy dni, a potem wstał, wszedł do lasu i pokazał drogę wyjścia wszystkim. Nawet tym, którzy byli dla niego źli, rozumiesz? - spytała i widząc wielkie wrażenie malujące się na mojej twarzy, postanowiła zmienić temat. - Chodź, musimy już iść. W tamtę stronę – wskazała palcem.

- Racja, musimy dojść przed zachodem słońca – w tej chwili nie myślałam o niczym innym, tylko o odprowadzeniu dziewczynki, która uratowała mi życie. W razie czego mogłam przecież zostać na noc u niej w domu, a o mnie przecież nikt się martwić nie będzie, gdy Lena jest za granicą.

- Kiedy dojdziemy do mojego domu, nie musimy bać się o słońce. Ono jest tam zawsze.

Wtedy pomyślałam, że wszystko, co się stało, jest bardzo dziwne. Szczególnie ta młodziutka, mądra dziewczynka. Postanowiłam jednak się nad tym nie zastanawiać i posłusznie iść tam, dokąd mnie prowadziła. Chciałam poznać jej rodzinę.


*

Szłyśmy już od kilku minut i zaobserwowałam, że im bardziej oddalamy się od lasu, tym okolica jest ładniejsza. Było tam wiele drzew, rosły róże: białe, jasnoróżowe, czerwone, nawet niebieskie! Trawa miała kolor intensywnej zieleni, a wietrzyk powiewał łagodnie.

- Jest osoba, o której jeszcze mi nie mówiłaś. Twoja mama – powiedziałam spokojnie, przyglądając się jej entuzjastycznemu spojrzeniu, którym obdarzała świat wokół siebie.

- Moja mamusia? A która?

- Masz dwie mamusie?

- Każdy ma dwie – popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakbym powiedziała co najmniej, że latające słonie siadają na drzewach i zawieszają na nich złote jabłka. - Jedna moja mamusia jest królową! - powiedziała z rozmażeniam. -A druga księżniczką, tak jak ja.

Pomyślałam, że to urocze, że dzieci często myślą o swoich rodzicach jak o bohaterach, ale nie mogłam zrozumieć, o co chodzi z tym, że ma dwie mamy. Może chodziło jej o matkę chrzestną?

Tymczasem nasunęło mi się na myśl kolejne pytanie:

- Mówiłaś, że chciałaś mnie ostrzec osobiście. Dlaczego ci na mnie zależało?

- Ponieważ chcę zostać twoją przyjaciółką – odpowiedziała, przystanęła i zaczęła z nadzieją wpatrywać się w moją twarz.

Byłam bardzo zaskoczona tą odpowiedzią.

- Wiesz... Mam tylko jedną, jedyną przyjaciółkę. Wcześniej nie potrafiłam się z nikim zaprzyjaźnić, ale teraz... Bardzo cię polubiłam – wyznałam szczerze.

- Hurra! Hurra! - wykrzyknęła mała z wielka radością i zawiesiła mi się na szyi. Podniosłam ją do góry, bo była dość lekka i śmiejąc się przytuliłam do siebie. Ona odsunęła swoją twarz od mojej i znów patrząc mi w oczy zadała pytanie. -A więc czy chcesz zostać moją dużą przyjaciółką?

- Tak, jeśli ty chcesz zostać moją małą przyjaciółką - odpowiedziałam rozbawiona.

- Oczywiście, że chcę – powiedziała i przytuliła się do mnie mocno. - Tego właśnie pragnęłam.

Poczułam, że moje serce rozpływa się... z miłości.


*

- A więc, moja mała przyjaciółko, jak masz na imię? - spytałam, gdy przeszłyśmy już spory kawałek drogi.

- Nie mam jeszcze imienia.

- Jak to? Przecież jesteś już całkiem duża.

- Moja mama, ta która jest księżniczką, nie zna jeszcze mojego imienia, a więc ja też go nie znam.

Tak oto stanęłam przed kolejną tajemniczą odpowiedzią.

- Jeszcze tylko jedno pytanie, dobrze? Ile masz lat?

Mała wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. U nas w domu nikt nie myśli o tym, ile mamy lat. Ważne, że jesteśmy razem.

Po tym co powiedziała, wiedziałam, że naprawdę muszę dać sobie spokój z zadawaniem pytań.

Rozejrzałam się znowu wokoło, bo nagle znalazłyśmy się w pięknym sadzie.

- Zobacz – zwróciłam się do dziewczynki. - Na tej jabłoni prawie nic nie rośnie, a inne są tak bogato ozdobione jabłkami.

- To prawda – odpowiedziała ze smutkiem w głosie, a następnie westchnęła.

- Czy coś się stało? - spytałam.

- Szkoda, że nie widzisz więcej dobra.

Popatrzyłam na nią pytająco, a ona pośpieszyła z odpowiedzią.

- Dorośli często zauważają tylko złe sprawy, jak na przykład to, że na jabłoni jest zbyt mało jabłek. Podejdź do mnie – poprosiła i uniosła palec do góry, na najwyższe konary jabłoni.

Popatrzyłam we wskazanym kierunku i ujrzałam małe gniazdo uwite przez ptaki. Ach! Ta mała udowodniła mi, że wszystko ma swoje dobre strony! Jabłoń ma bardzo niewiele owoców, lecz była dogodnym miejscem na założenie przez ptaki swojego mieszkanka.

Nagle powrócił do moich myśli mój własny problem i rozpatrzyłam go w tym świetle. Macierzyństwo ma wiele pięknych stron, widziałam to szczególnie przez znajomość z tą oto dziewczynką. Dzieci uczą prostego spojrzenia na świat, są cudownymi kompanami, którzy potrafią dostarczyć człowiekowi wielką dawkę pozytywnych emocji. Czasami negatywnych także, niestety, ale przecież smutki przeplatają się ze szczęściem – takie już jest życie. Gdy wytrwa się w próbie do końca, radość się pomnaża.

Z tych rozważań wyrwał mnie głos mojej towarzyszki:

- Mój tatuś posadził to drzewo – mówiła z dumą. - To i każde inne.

- Twój tata jest rolnikiem czy ogrodnikiem?

- Myślę, że mój tata pracuje w każdym zawodzie jaki tylko istnieje! - krzyknęła z radością, po czym jej dziecięcy głos rozniósł się echem po okolicy.

Widziałam po jej zachowaniu, jak bardzo kocha swoich rodziców. Zaczęłam się zastana-wiać, jak dobrymi muszą być ludźmi, skoro ich córeczka darzy ich tak wielkim uwielbieniem. Nie mogłam się doczekać, aż ich spotkam; liczyłam także na to, że rozjaśnią mi się wszystkie zagadkowe odpowiedzi mojej małej przyjaciółki.

Po chwili moja towarzyszka pociągnęła mnie do następnego drzewa.

- To moja znajoma ptasia rodzina! Spójrz! Spójrz! Pisklęta urodziły się w tym roku, na wiosnę, a ja się z nimi bardzo zaprzyjaźniłam.

- Nie wiedziałam, że można się przyjaźnić z ptakami.

- Oczywiście, że można! Pamiętam, jak tatuś pokazał mi gniazdo, a tam były jajka. Bardzo się cieszyliśmy, że wyklują się zupełnie nowe ptaki!

- Jak to zupełnie nowe? Przecież będą podobne do swoich rodziców, do swojego gatunku...

- Och, ty nic nie rozumiesz? Będą podobne, ale każdy z nich będzie inny, niepowtarzalny – powiedziała, kładąc duży nacisk na ostatnie słowo. - Tata powiedział, że tak samo każdy człowiek jest tylko jeden, jedyny i drugiego takiego samego nie będzie.

-Ach, no tak. Twój tata ma rację.

- On mówi także, że każdy na świecie ma swoją misję do wykonania i nie wolno mu odbierać tej szansy. Dlatego często pilnowałam te jaja w gnieździe, aby nic się im nie stało, bo przecież te maluszki też zrobią coś ważnego w swoim ptasim życiu, prawda? To nic nie znaczy, że są małe i nie mówią tak, jak my. Może przecież któryś z nich wyciągnie swoim śpiewem jakiegoś człowieka ze smutku?

- Jesteś naprawdę bardzo inteligentna – pogładziłam ją po włosach.

- Nie ja, tylko mój tata. Och, nie mogę się doczekać, aż go spotkasz! - zaczęła słodko podskakiwać z radości, gdy nagle spoważniała i chwyciła mnie za rękę; zdążyłam już zauważyć, że była to dla niej reakcja dość częsta. - O mało bym zapomniała, wiesz co sprawia przykrość mojemu tacie?

- Co?

- To, że niektórzy myślą, że jak pisklęta są w jajku, to są tak jakby mniej żywe od innych.

- No, właściwie to... Przecież nie mogą jeszcze latać, są ślepe...

Dziewczynka smutno pokręciła głową.

- Ale ich serce bije tak samo jak innym. To, że jeszcze się nie wykluły, nie znaczy, że są gorsze.

- Masz rację. Na pewno nie są gorsze.

- Cieszę się, że to zrozumiałaś – przytuliła mnie moja mała przyjaciółka. - Chodźmy dalej, to już bardzo blisko.


*

Niedługo potem przed moimi oczyma ukazał się ogród, jakiego w swoim dwudziestoczteroletnim życiu nigdy nie widziałam. Było tam tak wiele różnych odmian roślin, chyba we wszystkich możliwych kolorach, że aż przystanęłam z wrażenia. Tymczasem moja towarzyszka drogi, bynajmniej przyzwyczajona do tego widoku, wykrzyknęła:

- Jesteśmy już! Jesteśmy! Tam przy fontannie, zobacz, tam siedzi moja ciocia Elżbieta!

- Mieszka z wami?

- Tak, moja rodzina jest taaaka ogromna!!! Nie mówiłam ci jeszcze?

- Chyba nie.

- Ciocia jest super. Bardzo kocha dzieci i docenia to, że mogła zostać matką. Ciągle mi to powtarza.

Tymczasem siedząca przy fontannie kobieta, ruszyła w naszą stronę z wielkim uśmiechem na twarzy. Nie wiem czemu, poczułam lekką obawę.

- Ciociu! Ciociu! Zobacz, kto ze mną przyszedł!

- Widzę – powiedziała ciepło, a następnie zwróciła się do mnie. - Tak się cieszymy, że jesteś w końcu!

- Ja... Przyszłam, bo... - z wrażenia nie mogłam nic z siebie wydusić. - Uznałam, że...

- Kochanie, wiem, co się stało. Wiem też, że nic nie rozumiesz, ale spokojnie. Zaraz wszystkiego się dowiesz.

- Ciociu, czy mogę pójść powiedzieć mojemu bratu, kto przyszedł? On też na pewno się ucieszy! - dziewczynka aż klasnęła w dłonie.

Tymczasem ja zastanawiałam się, czy to czasem nie jest sen. Co się dzieje? Czy ja oszalałam?

- Chyba powinnam ci kogoś przedstawić – powiedziała Elżbieta i poprowadziła mnie w głąb ogrodu. - To mama dziewczynki. Ona wszystko ci wyjaśni.

Ujrzałam bardzo piękny widok. Na trawie siedziała śliczna, młoda kobieta w białej sukni, robiąca wianek z kwiatów dla siedzącej na jej kolanach dziewczynki. Wokół siedzącej biegała gromadka innych dzieci, które najprawdopodobniej bawiły się w berka. Pomyślałam, że wygląda to jak obraz spod pędzla malarza impresjonisty i wtedy właśnie kobieta podniosła głowę.

Zobaczyłam, że szepnęła coś siedzącej na jej kolanach dziewczynce, która od razu wstała, ucałowała kobietę w policzek i wraz z innymi dziećmi pobiegła w inną stronę. Wtedy kobieta wstała i podeszła do mnie.

- Gabrielo – powiedziała z wielką, matczyną czułością. - Tak miło cię widzieć! - powiedziała i rozchyliła swoje ramiona.

Był to niezwykły moment. Nie potrafię wyjaśnić tego, co się stało. Nagle jakby została mi zdjęta opaska z oczu i poznałam, kto stoi przede mną. Ruszyłam w tamtą stronę i zanurzyłam się w pełnych miłości objęciach Maryi Dziewicy, Matki Boga.

W tamtej chwili nie potrzebowałam żadnych wyjaśnień.


*

- Jak to możliwe? - spytałam, gdy siedziałyśmy wraz z Maryją na pomoście nad czystym nurtem błękitnej rzeki. - Myślałam, że do nieba mogą dostać się tylko zmarli.

- Kochanie, ty jesteś w śpiączce. Miałaś wypadek. Przewróciłaś się w tył, wpadłaś na konar drzewa, a następnie uderzyłaś głową o kamień. Wiem, że to trudne do zrozumienia, ale znalazł cię mężczyzna, który zadzwonił po karetkę. Jesteś w szpitalu, walczysz o życie.

- Nie mogę być w dwóch miejscach naraz – powiedziałam uparcie.

Maryja uśmiechnęła się.

- Dla Boga nie ma nic niemożliwego. Sama coś o tym wiem. Twoje ciało jest na ziemi, ale dusza tutaj. Twoja mała przyjaciółka bardzo pragnęła cię spotkać.

- Dlaczego? Powiedz mi, proszę! Od niej nie byłam w stanie nic wyciągnąć – żaliłam się. - Jej odpowiedzi są bardzo filozoficzne.

- Ona... jest twoją córką, Gabrysiu.

Kolejny raz tego dnia nie mogłam wyjść ze zdumienia.

- Jak to? Przecież moje dziecko jeszcze się nie urodziło, nawet nie wiedziałam jeszcze, że to dziewczynka, nawet...

Matka Boga troskliwie popatrzyła mi w oczy i powiedziała:

- Ty nie wiedziałaś o niej nic, tylko to, że będzie twoim dzieckiem; a Bóg już wiedział o niej wszystko. Nie tylko płeć, ale jej wygląd, charakter, talenty. Ona jest tu z nami, bo się poczęła, bo już żyje. Będzie z tobą, jeśli zdecydujesz się ją urodzić, a jeśli... jeśli ona zginie, odbierzesz jej szansę życia na ziemi.

- Ale czy tutaj, w niebie, nie będzie jej o wiele lepiej niż ze mną? Nie wiem, jak sobie poradzę z byciem matką.

- Gabrysiu, pamiętasz kiedy twoja córeczka po ciebie przyszła? Nie chciała, żebyś weszła do lasu. Nie chciała, żebyś zeszła na złą drogę, drogę do piekła! Jeden grzech ciągnie za sobą następny. Ona cię kocha, kocha już od poczęcia, chce dla ciebie jak najlepiej, bo jesteś jej matką! Życie w niebie jest piękne, to prawda, ale najpierw powinno się zacząć je na ziemi.

Oczy zaszły mi łzami.

- Wiesz dlaczego ona chciała, żebyś została jej przyjaciółką, Gabrysiu? Bo wiedziała, że przyjaciele nie robią sobie krzywdy, ona chciała mieć pewność, że będziecie już zawsze razem.

- W takim razie, wreszcie wiem co zrobić. Zresztą, właśnie się dowiedziałam, że już wcześniej podjęłam decyzję, zgadzając się na przyjaźń – zaśmiałam się, choć oczy nadal szkliły mi się łzami. - Chociaż przyjaźń to nie tylko decyzja, to także postępowanie.

Uśmiech na twarzy Maryi stał się tak pałający szczęściem i czarujący, że pomyślałam, że chcę już zawsze żyć tak, aby ten uśmiech na jej twarzy wywoływać. Nigdy wcześniej nie czułam się tak blisko Boga, nie tylko dlatego, że byłam w niebie, ale chyba też dla tego, że patrzyłam na świat jego oczami. A umożliwiła mi to poniekąd moja własna córka, moja mała przyjaciółka!

- Mam jeszcze jedną wątpliwość – powiedziałam. - Wiem, że Bóg chce dla każdego dobrze. Nie chcę Go oskarżać, ale... nie rozumiem dlaczego... To znaczy, cieszę się teraz, że będę mamą, ale... dlaczego On dopuścił, aby mnie skrzywdzono? - wydusiłam w końcu z siebie to, co krążyło po mojej głowie.

- On kocha wszystkich tak bardzo, tak bardzo, że nawet nie możesz sobie tego wyobrazić. Dał nam wolną wolę jako skarb, jako wyraz swojej miłości, dowód na to, że nie jesteśmy dla niego podwładnymi, ale dziećmi. Ten mężczyzna, też jest dzieckiem Boga, ale odwrócił się od Jego miłości, wybrał złą drogę i skrzywdził cię. To nie było tak, że nasz Pan zgodził się na twoją krzywdę.

- Rozumiem – powiedziałam spokojnie.

Maryja wstała.

- Chodź, chciałabym ci jeszcze kogoś przedstawić.

- Mamo – mówiłam czerpiąc przyjemność z tego zwrotu, którego nie było mi dane długo używać – nie jestem chyba gotowa spotkać się z Panem.

- Wiem, kochanie. Dlatego przedstawię ci teraz kogoś innego, jednak również pełnego miłości!


*

Nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa. Spotkałam w niebie moich rodziców! Rozmawialiśmy, jakby chcąc nadrobić te wszystkie stracone lata. Jednak nasze spojrzenia wyrażały nawet więcej niż wszystkie te słowa. Nie wiem kiedy, nie wiem jak to się stało, ale mam wrażenie, jakbym zasnęła. Spotkanie z rodzicami było moim ostatnim niebiańskim wspomnieniem.


*

Pik, pik, pik, pik.

Dokładnie to usłyszałam, gdy się obudziłam. Ten dźwięk nie ustawał. Obraz był rozmazany, lecz stopniowo zaczynałam widzieć kolory, kształty, osoby... Nie wiedziałam jak to możliwe, ale zdawało mi się, że widzę nad sobą twarz... Leny, która siedziała obok szpitalnego łóżka.

Szpitalnego łóżka?! Co jest grane? Spróbowałam delikatnie ruszyć ręką i dotknęłam jej dłoń, która akurat leżała obok mojej. Była ciepła i mokra od łez. Czyżby ocierała nią sobie oczy?

Pik, pik, pik. To chyba jakaś szpitalna aparatura.

- Lena – wyszeptałam cicho, bo na nic innego, o dziwo, nie było mnie stać.

Zobaczyłam, że jej twarz porusza się i nagle nasze spojrzenia zetknęły się. Z jej przeszklonych oczu popłynęły ogromne łzy.

- Obudziła się! Obudziła! - wykrzyknęła moja przyjaciółka, wybiegając z pokoju.


*

- Gabi, nawet nie wiesz, jakiego napędziłaś mi stracha! Twoja sąsiadka, pani Lisowska, dzwoni do mnie i mówi, że podobno wylądowałaś w ciężkim stanie w szpitalu. Ja od razu lecę na samolot, tata miał się już zupełnie dobrze i sam nakazał mi wracać; w szpitalu mówią, że z tak poważnego urazu głowy możesz nie wyjść ani ty, ani dziecko...

Moja przyjaciółka odwiedzała mnie w szpitalu codziennie. Gdy tylko odzyskałam na tyle sił, żeby móc opowiedzieć jej o dalszym ciągu imprezy, zrobiłam to niezwłocznie. Ona była smutna, że nie powiedziałam jej od razu, lecz rozumiała, że nie chciałam jej wtedy martwić i szybko mi wybaczyła. Była wstrząśnięta tym, co mnie spotkało – tym, co na ziemi i tym, co w niebie. Lena jednak zawsze była głębokiej wiary i nie wątpiła w żadne moje słowo. Byłam jej za to bardzo wdzięczna, jak zresztą za wszystko, co dla mnie uczyniła od początku naszej znajomości.

Na moim szpitalnym stoliczku znajdował się piękny bukiet kwiatów.

- Lena, czy wiesz, kto przynosi mi te kwiaty? Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tu z nimi wchodził, a codziennie w wazonie znajduje inne, świeże.

- Bo on przychodzi, kiedy śpisz – moja przyjaciółka uśmiechnęła się zagadkowo.

- Jaki on? - zmarszczyłam brwi, a ona się zaśmiała.

- Mężczyzna, który uratował ci życie dzwoniąc po karetkę. Mówi, że nazywa się Mateusz Modrzejewski i chodził z tobą do klasy w liceum.

Spłonęłam rumieńcem, co nie uszło bacznemu spojrzeniu mojej przyjaciółki, która rzuciła mi pytające spojrzenie.

- Nie pytaj. Siedziałam z nim na prawie każdym przedmiocie, ale wykręcałam się za każdym razem, gdy tylko chciał ze mną porozmawiać na przerwie.

- Ale widzę, że chyba go lubiłaś? - uśmiechnęła się Lena, a ja rzuciłam do niej małą, miętową poduszeczką.

Nawet dorosłe kobiety czasem zachowują się jak dzieci. A dziecięce spojrzenie na świat jest przecież najlepsze, o czym zdążyłam się już przekonać doskonale.


*

Udawałam, że śpię, gdy Mateusz wszedł do sali szpitalnej. Kiedy wkładał świeży bukiet do wazonu, otworzyłam oczy i nieśmiało powiedziałam:

- Dziękuję.

On natychmiast się odwrócił. Był zdezorientowany tym, że go nakryłam, lecz szybko się uśmiechnął i podszedł bliżej.

- Nie ma za co.

Przyglądaliśmy się sobie nawzajem przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. To wszystko było dość niewiarygodne. Ostatni raz widzieliśmy się na maturze, jakieś pięć lat temu. Nasze drogi znów się skrzyżowały, jakimś dziwnym trafem...

- Jak się czujesz? - spytał, jakby wcale nie dzieliło nas tyle lat od ostatniego spotkania.

Ja jednak nadal milczałam, wpatrując się w jego oczy.

Nagle Mateusz się roześmiał.

- Zawsze oczarowywała mnie twoja małomówność!


*

Na mojej dłoni już od dwóch tygodni błyszczał pierścionek zaręczynowy, gdy znalazłam się na sali porodowej.

Wiedziałam, że nadchodzi wielka chwila – czeka mnie cierpienie, ale przypieczętowane szczęściem. A kiedy usłyszałam płacz dziecka, a zaraz potem pielęgniarka podała mi je ze słowami: „Zdrowa dziewczynka”, wiedziałam, że moja mała przyjaciółka jest znowu blisko mnie. Będę mogła ją trzymać za rączkę i przytulać. Tak, jak wtedy.


*

Tuliłam mój skarb do swojej piersi, gdy usłyszałam lekkie pukanie do drzwi mojego szpitalnego pokoju.

- Proszę – powiedziałam cicho, aby nie zbudzić śpiącego na moich rękach aniołka.

Mateusz podszedł do mnie, pocałował mnie w czoło, przez cały czas wpatrując się w małą, śpiącą istotkę.

- Jest wspaniała – stwierdził zachwycony. - Nasza córeczka.

Podałam mu ją ostrożnie, mówiąc:

- Przedstawiam ci naszą małą przyjaciółkę, Marię Elżbietę.

A w duchu pomyślałam: „Na cześć dwóch wspaniałych kobiet, które pokazały mi, co to znaczy matczyna miłość”.








Komentarze

Popularne posty