Król serc, Król rodzin

Dzisiaj chciałabym zaprezentować Wam moje kolejne opowiadanie, które właściwie jest najnowsze wśród mojej małej twórczości - jeśliby brać pod uwagę skończenie pracy, nie początek. Poruszyłam w nim temat śmiertelnej choroby, rozpadu rodziny, ale także nadziei oraz radości wynikającej z obecności Chrystusa Króla w naszym życiu.




Historia tego opowiadania sięga początku 2018 roku, kiedy to na taki pomysł wpadłam. Akurat tak się wtedy złożyło, że miałam w tym czasie drugą inspirację, która była pierwsza w kolejce do napisania. Tak powstało opowiadanie "Bądź dobra", które zdobyło drugie miejsce w konkursie "Patriotyzm 2.0", i które być może Wam kiedyś zaprezentuję. Opowiadanie, które dziś nosi nazwę "Król serc, Król rodzin" początkowo nazywało się "5 rzeczy, których nauczyła nas Klara". Pod takim tytułem zaczęłam go pisać, a potem przestałam, zajmując się innymi tematami. Kiedy więc dowiedziałam się o III edycji konkursu "Jezus Chrystus naszym Królem", w którym brałam już udział (moją wcześniejszą pracę możecie przeczytać tutaj), postanowiłam skończyć "5 rzeczy, których nauczyła nas Klara" pod kątem tego konkursu. Napotkałam po drodze brak czasu i poddałam się, ale na szczęście nie na długo. Kilka dni przed końcem terminu skończyłam pracę, wysłałam i... jakoś tak Pan Bóg zrobił, że wygrałam. Dlatego jutro w Łagiewnikach - rozdanie nagród :)

Jednak przede wszystkim cieszę się dlatego, że wykazałam się silną wolą i z pomocą Bożą skończyłam to, co zaczęłam. Mam również nadzieję, że moje opowiadanie wniesie w Wasze życie coś dobrego. Zapraszam do czytania!



Anna Kopeć

"Król serc, Król rodzin"


Klara
Kiedy życie biegnie nieprzerwanym torem, czasem trudno nam jest się zatrzymać. Szczególnie, gdy jest to ostre hamowanie, które sprawia, że zaczynamy postrzegać rzeczywistość inaczej. Można to ukryć, ale nie da się zamazać zmian, które dokonały się w naszym sercu. Wiele rzeczy próbuje nam zagrozić w dążeniu do lepszego jutra, jednak nigdy nie są one w stanie odebrać nam tego, co najcenniejsze. Od nas zależy nasze podejście do świata oraz cała przyszłość – nawet jeśli zostanie nam ona odebrana.
Był prawie maj, kiedy dowiedziałam się, że z powodu późno wykrytego czerniaka nie dożyję następnego roku. To mnie zatrzymało, a właściwie – to tylko chciało mnie zatrzymać. Jak już wspomniałam, wszystko zależy od nas.
Nie ukrywam jednak: owa wiadomość była dla mnie i dla mojej rodziny ciosem. Przepraszająca, pełna współczucia twarz lekarza, który przekazał mnie oraz mojej mamie tę wiadomość, długo pozostawała w mojej głowie. Na początku cały mój świat stanął w miejscu. Jak to? Przecież ja mam dopiero siedemnaście lat! W mojej wyobraźni stanęły wszystkie te chwile, których nie przeżyję; każdy dzień, którego nie będzie mi już dane oglądać; każdy dźwięk, którego nie usłyszą moje uszy; każdy obraz, którym nie będą cieszyć się moje oczy. Nagle jednak poza tymi czarnymi chmurami, które na mnie nadciągały, zobaczyłam światło. Takie wielkie i wyraźne. Czego ja właściwie się lękam? Zobaczyłam oczami wyobraźni mojego Ojca, Pana, Stwórcę. To była Jego decyzja, a każda Jego decyzja jest dobra. Bez wątpienia. Ile już łask doświadczyłam od Niego w życiu? Skoro On chce mnie zabrać do siebie – ja też tego pragnę. Widocznie ma w tym jakiś cel. „Idę do Jezusa!” - to był ten pełen radości krzyk w mojej głowie, który rozproszył wszystkie chmury, ujrzałam nadzieję, a na mojej twarzy ponownie pojawił się uśmiech.
  Wszystko to nie zajęło zbyt dużo czasu. Co prawda, na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością i nie docierały do mnie żadne kolejne słowa lekarza. Kiedy znowu powróciłam na ziemię,  moja mama patrzyła na mnie z niepokojem, ale ja już się nie bałam. Wiedziałam, że nadszedł nowy czas próby, nowa i w sumie ostatnia misja na tej ziemi, którą mam wykonać dla mojego Pana. Uśmiech na mojej twarzy zbił nieco z tropu lekarza, który przerwał w pół słowa. Dlatego wszystko mu wyjaśniłam:
- Idę do mojego Króla! Pan się nie cieszy?

Justyna
Dobrze pamiętam tę chwilę. Choć mamą byłam już od dziewięciu miesięcy, wtedy stałam się nią w pełni. Na świat przyszło dwoje dzieci moich i Roberta. Pierwszy krzyk, który usłyszeliśmy, należał do Klary, a drugi, nieco słabszy, był głosem malutkiej Karolinki. Tak to już pozostało z naszymi bliźniaczkami. Klara stała się dziewczyną pełną energii, mądrości i uśmiechu. To wprost niesłychane, jak dopełniały się w niej rozwaga, a zarazem szaleństwo. Dziadkowie nazywają ją „promyczkiem szczęścia dla każdego”, ponieważ jest otwarta na pomoc innym jak mało kto. Za to Karolina – to pełnia uroku i dziewczęcej słodyczy. Delikatna i nieco drobniejsza od siostry – taka już pozostała. Włosy też ma w jaśniejszym odcieniu blondu. Dzięki temu łatwo jest rozróżnić Klarę i Karolinę. Ich miłość siostrzana potrafi zadziwić. Kiedy jest  jeszcze z nimi Wojtuś, to ich obraz razem jest dla mnie najpiękniejszy na świecie. Nic nie jest w stanie mi go zastąpić, lecz niestety nie często moim oczom jest dane oglądać to, czego najbardziej pragną. Za jakiś czas w ogóle to nie będzie możliwe…
Łza spłynęła po moim policzku, gdy obudziłam się już w kolejną noc. Było bardzo ciemno, a na niebie połyskiwały gwiazdy. Obróciłam się na drugi bok. 
Teraz w zasięgu mojego wzroku nie było wnętrze pokoju, lecz szyby dużych okien oraz mój  stolik nocny. Powtarzałam sobie w myśli to, co powtarzam zawsze, kiedy budzę się w nocy. Są to słowa Pana Jezusa do Służebnicy Bożej Wandy Malczewskiej, których nauczyła mnie moja mama: „O Jezu, w więzieniu przez Żydów znieważony i nielitościwie bity, cześć Ci oddaję i proszę: zmiłuj się nad konającymi w tej chwili i mającymi wkrótce umrzeć.” Kolejny raz łzy napłynęły mi do oczu. Wszystko przypominało mi o tym, że za jakiś czas moja córka odejdzie z tego świata na zawsze. Ten sen o narodzinach bliźniaczek… W sumie narodziny są ściśle związane ze śmiercią – kto umiera, ten rodzi się dla Nieba.
Chociaż o tym wiedziałam, to ciężko było mi się pogodzić z tym, co nadejdzie. Tyle już trudnych rzeczy spotkało naszą rodzinę. Nie mogłam się powstrzymać, powróciłam do nich w my-ślach. Kiedy bliźniaczki miały po dwanaście lat, a Wojtuś sześć, spodziewałam się dziecka. To miała być dziewczynka, Rozalia. Niestety, straciliśmy ją. Poroniłam i wtedy problemy zaczęły się nawarstwiać. Wszyscy bardzo przeżywaliśmy sprawę Róży. Mój mąż, Robert, bardzo się załamał. Chciał zapewnić naszej rodzinie szczęście, dlatego zaczął więcej pracować. Nie tędy wiedzie jednak prawdziwa droga, bo środki materialne nie są w stanie przecież zastąpić wartości duchowych – miłości, którą każdy z nas potrzebował do wypełnienia pustki, jaką pozostawiła po sobie Rozalia. Wiele razy próbowałam mu to wytłumaczyć, ale moje starania szły na marne. Zerwała się między nami nić porozumienia. W końcu mój małżonek dostał awans i musiał pracować jeszcze więcej. Wszystko zmierzało ku katastrofie. Czułam to. Coraz bardziej dawała mi się we znaki jego ciągła nieobecność w domu. Potrzebowaliśmy go, a on – choć chciał jak najlepiej dla nas – oddalał się. Z całą pewnością była w tym i moja wina. Doskwierała mi taka samotność, że nie potrafię tego opisać. Jak inaczej można się czuć, kiedy osoba, którą kochasz cały czas jest daleko od ciebie, a gdy już znajdzie się w pobliżu, to jakby ucieka od twojego towarzystwa? Źle robiłam, ale zamiast opowiedzieć o swoich uczuciach mojemu mężowi, to tylko narzekałam. Zaczęły się kłótnie, coraz dłuższe i głośniejsze, aż w końcu doprowadziły do tego, że obecnie jesteśmy w separacji. Teraz Robert mieszka z Wojtkiem w centrum miasta, a ja i bliźniaczki pozostałyśmy w  domu z ogrodem, który mieści się na obrzeżach. Tak zdecydował mój mąż – z no-wego mieszkania ma bliżej do pracy. Ja uczę chemii w pobliskiej szkole, więc wyprowadzka nie byłaby mi na rękę. Jednak pracuję tylko na pół etatu, a resztę wolnego czasu poświęcam na zajmowanie się domem.
To jest historia rozpadu naszej rodziny, chociaż z pewnością nie wiem o wielu rzeczach, drobnostkach, które także zaszkodziły małżeństwu. Czasem człowiek nie jest w stanie wszystkiego zauważyć, kierowany własnymi emocjami zapomina o drugim człowieku… oraz o jego potrzebach.  Oboje z Robertem zapomnieliśmy o sobie nawzajem i to właśnie w momencie, gdy najbardziej potrzebowaliśmy swojej obecności, czułości i miłości. Co się stało z tą miłością…?
Wojtka widuję raz w tygodniu, tak samo jak dziewczynki tatę. My z Robertem spotykamy się o wiele rzadziej. Często celowo tego unikam, możliwe, że on także. Nie jest to dla mnie łatwa sytuacja. Po odejściu Roberta znacznie spadło moje poczucie własnej wartości. Kiedy spotykam go gdzieś przypadkiem, to najchętniej bym się ukryła.
Nie wytrzymałam i znowu zaczęłam się wiercić. Nasza córka umiera na czerniaka, a ja muszę to jakoś powiedzieć mojemu mężowi, z którym jestem w separacji od czterech lat. Muszę zrobić to jak najszybciej, ale boję się… Jezus jest jednak moją siłą!


Robert
Wracałem z pracy do mieszkania, gdy utknąłem w wielkim korku. Przede mną ciągnął się sznur samochodów, podczas gdy kierowcy jadący w przeciwnym kierunku, czyli na obrzeża miasta, mieli tyle miejsca i swobody, ile tylko mogliby sobie wymarzyć. Zastanawiałem się, jak to może być możliwe. Po chwili uświadomiłem sobie, że właśnie dziś, późnym popołudniem w rynku naszego miasta, miał się odbyć koncert z okazji weekendu majowego. Niby był już zwykły, roboczy dzień, lecz mimo wszystko niektóre zakłady pracy były zamknięte. Choć znacznie większa część moich znajomych z pracy wzięła wolne, ja zgłosiłem się na ochotnika. Pracujemy nad projektem nowego mostu, a ja uważam, że im szybciej, tym lepiej. Zresztą mój syn, Wojtek, i tak umówił się dziś z kolegą na wspólne wyjście do skateparku. 
Stukałem palcami w kierownicę w rytm lecącej w radiu muzyki, gdy usłyszałem sygnał telefonu. Cóż, i tak stałem w korku, mogłem więc odebrać. Popatrzyłem na wyświetlacz telefonu. Justyna. Poczułem napełniające mnie zdenerwowanie. Kiedyś czekałem z niecierpliwością na każdy jej telefon, a dziś nie potrafimy normalnie porozmawiać. Musiałem jednak nacisnąć zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Cześć, Robert. To ja. Masz chwilkę, żeby porozmawiać? - spytała spokojnie, choć nieśmiało..
- Yyy… Właściwie to stoję w korku – odpowiedziałem wymijająco, wiedząc, że nie będę w stanie długo podtrzymać tej rozmowy.
- Wojtek jest z tobą?
- Nie, poszedł z Adrianem do skateparku.
- To dobrze. Muszę powiedzieć ci coś ważnego w cztery oczy – westchnęła, a w jej głosie wyczułem  wielkie zmartwienie, które obudziło we mnie współczucie.
Jednak w moim sercu coś się zbuntowało. Jakby bałem się serdecznych uczuć w stronę mojej żony.
- To… Słucham cię. Mów, śmiało – powiedziałem.
- Robert, to nie jest rozmowa na telefon – powiedziała poważnie i jakby zdenerwowana tym, że jeszcze tego nie zrozumiałem. - Byłabym wdzięczna, gdybyś mógł przyjechać.
Cicho westchnąłem. Jednak Justyna musiała to usłyszeć, bo szybko się rozłączyła. 
Poczułem się podle. Nie mogę przecież stronić od własnej rodziny. Chociaż właściwie to chodziło mi tylko o uniknięcie... mojej żony. Tak, taka była prawda.
Popatrzyłem przed siebie. Nadal wielki korek. Zawróciłem. Nic innego mi w tym momencie nie pozostało. Na miejsce dotarłem bardzo szybko, nie minęło nawet piętnaście minut. Zaparkowałem przed bramą, założyłem okulary przeciwsłoneczne i wysiadłem z samochodu. Rozejrzałem się wokoło. Dom z wielkim ogrodem, w którym dawniej mieszkaliśmy wszyscy razem, był zawsze bardzo zadbany. Justyna uwielbiała kwiaty, czym zaraziła Klarę od małości... 
Nie chciałem od razu dzwonić na domofon, wolałem przeciągnąć moment spotkania. Właściwie to sam już nie wiem, po co. Stałem bezmyślnie przed bramą, wpatrując się w migdałowiec oraz jabłoń, gdy gdzieś z boku zobaczyłem Klarę. Wyglądało na to, że siłuje się z jakimiś chwastami. Jej zawzięty, ale blady i zmęczony wyraz twarzy zaniepokoił mnie. Nagle uświadomiłem sobie, że już od jakiegoś czasu Klara zachowuje się odrobinę inaczej – jest mniej energiczna...
- Wydaje ci się – powiedziałem cicho sam do siebie i wtedy zobaczyłem Justynę. Wyszła na zew-nątrz przez taras, niosąc dwa kubki. Zapewne dla siebie i dla Klary. Miała zatroskany wyraz twarzy, a gdy mnie zobaczyła, oniemiała. Staliśmy tak przez chwilę, wpatrując się w siebie z odległości kilku metrów, nie mogąc nic powiedzieć ani zrobić.
Tymczasem nasza córka zorientowała się, że przyjechałem. Powoli zmierzała w moim kierunku, słabo się uśmiechając. Wtem stało się coś niespodziewanego. Klara zemdlała na twardej kostce brukowej, głową uderzając na szczęście o trawę. Justyna z przerażenia upuściła kubki, wylewając napoje prosto na siebie. Z domu wybiegła przestraszona Karolina, z jej twarzy można było odczytać szereg emocji: zaskoczenie mojego widoku, panika wypadku. Nie czekała jednak długo, lecz z powrotem wbiegła do domu krzycząc płaczliwym głosem: „Dzwonię po pogotowie”.  Tymczasem ja już byłem przy Klarze, uprzednio przeskakując przez ogrodzenie. Dawno moje serce nie biło tak szybko, jak w tamtej chwili.
Wojtek
To był zwykły dzień. Kilka godzin spędziliśmy z Adrianem w skateparku, długo rozmawia-jąc o deskorolkach i o „nowej”. Pani wychowawczyni powiedziała nam ostatnio, że po weekendzie majowym do naszej klasy VI „b” dołączy Olivia, dziewczyna z Syrii. Od tamtej pory jej temat nie schodził z naszych ust. Zastanawialiśmy się usilnie, jak wygląda, co lubi robić i jak my się z nią dogadamy.
Do domu wróciłem wieczorem, nie zbyt późno, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie było mnie tam prawie cały dzień. O tej porze spodziewałem się już zastać tatę w domu, więc wcho-dząc głośno krzyknąłem:
- Już jestem!
Odpowiedziała mi tylko cisza. Westchnąłem. Czy to możliwe, żeby tata w dzień teoretycznie wolny pracował aż tyle? Wszystko było możliwe… Mimo tego, że bardzo kochałem tatę, często trudno mi było zrozumieć – co on takiego widzi w tej swojej pracy? Tęskniłem za czasami sprzed czterech lat, kiedy to jeszcze mieszkaliśmy wszyscy razem. Czasami z Klarą rozmawiałem na ten temat, bo Karolina jest zbyt wrażliwa – od razu zaniosłaby się płaczem. Moja starsza siostra zawsze powtarzała, że nie wszystko jeszcze stracone. Rodzice są w separacji, a nie rozwiedli się. Z Bożą pomocą, może kiedyś się pogodzą…
Na razie na to się jednak nie zanosiło. Popatrzyłem na obraz Chrystusa Króla, wiszący w salonie. Mimowolnie się uśmiechnąłem, przypominając sobie o moich siostrach, które ustawicznie mówią „Chrystus, mój Król”. Nie bardzo rozumiałem dlaczego to robią, ale postanowiłem im zawtórować.
- Chrystusie, mój Królu – powiedziałem cicho – jeśli tego chcesz, spraw, aby było jak dawniej.
Wtedy zadzwonił mój telefon. To był tata. Odebrałem i po chwili łzy napłynęły mi do oczu. Klara jest w szpitalu. To coś poważnego. Mam czekać na tatę w domu. Bez żadnych „ale”.
Oczywiście można się domyślić, że nie mogłem się pogodzić z tym poleceniem. Mam bez-silnie siedzieć w domu, kiedy moja siostra jest bardzo chora?! Po prostu nie mogłem usiedzieć na miejscu. Dzwoniłem do taty, żeby go ubłagać, aby zmienił zdanie. Dzwoniłem do mamy, aby ubłagała tatę, aby zmienił zdanie. Bezskutecznie. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, zacząłem się modlić. Nie przychodziło mi to łatwo, szczególnie, że po mojej poprzedniej modlitwie sprawy się pogorszyły, a nie polepszyły. Miałem jednak w głowie mamę i jej słowa „Zaufaj Bogu, On wie, co robi”, więc nie poddawałem się. 
Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy nagle moja głowa zaczęła powoli pochylać się w dół, co-raz bardziej i bardziej, aż w końcu zupełnie opadła i tak właśnie usnąłem…

Robert
Zmęczony nacisnąłem klamkę mieszkania. Było już bardzo późno i zdziwiłem się, widząc zapalone światło. Jednak nie minęła nawet chwilka, gdy zorientowałem się w sytuacji. Biedny Wojtek. Zasnął na kolanach. Cicho podszedłem do mojego syna i ułożyłem na kanapie, na której się opierał. Sen musiał bardzo go zmorzyć, ponieważ przy podnoszeniu nawet nie drgnął. Przykryłem go kocem i udałem się do kuchni. Dochodziła północ, a ja od południa nic nie jadłem.
Nie czułem jednak głodu. Miałem tylko ochotę na herbatę… najlepiej taką z cytryną, jaką dawniej sporządzała nam wszystkim Justyna. Nalewając wodę do czajnika, rozmyślałem nad tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. 
To stało się tak nagle. Justyna pojechała do szpitala karetką, razem z Klarą, a ja zabrałem Karolinę swoim samochodem. Nie chciała odpowiadać na moje pytania, twierdziła, że powinienem najpierw porozmawiać z mamą. Kiedy pierwsze emocje opadły, a lekarze uspakajali, że wszystko jest pod kontrolą (mimo, że nasza córka nadal była nieprzytomna!), w końcu zdobyłem się na rozmowę z moją żoną.
Nie zapomnę tego momentu do końca życia. Justyna chwilę milczała, potem z obawą popatrzyła mi w oczy i powiedziała:
- Właśnie dlatego prosiłam, żebyś dzisiaj przyjechał. Klara ma czerniaka. Nie dożyje swoich osiem-nastych urodzin – dodała i wybuchnęła tak wielkim płaczem, że oglądały się na nas wszystkie pielę-gniarki.
A ja stałem tak, nie mogąc pocieszyć ani jej, ani siebie. Czułem w sobie narastający smutek oraz gorycz. Jak to możliwe? Dlaczego to się dzieje? Nie rozumiałem. Więcej nie rozmawialiśmy już z Justyną. Było między nami pewnego rodzaju napięcie, gdy wspólnie czekaliśmy za szybą, aż Klara się wybudzi. Tymczasem ten moment bardzo się przeciągał. Lekarze kazali nam udać się do domu, uspakajając, że organizm Klary zregeneruje się i niedługo odzyska przytomność.
Odwiozłem więc moją żonę i drugą córkę do domu. Milczeliśmy przez całą drogę. Gdy wjechałem na wjazd, Justyna szybko wysiadła jako pierwsza, cicho coś mamrocząc. Karolina poczekała, aż mama się oddali i wtedy się odezwała:
- Dobra robota! W końcu pogadaliście – uśmiechnęła się smutno, delikatnie zamknęła drzwi samo-chodu i pobiegła za mamą w kierunku domu.
Mój świat, względnie poukładany, nagle stanął na głowie. Wszystko było nie tak. Wtedy zacząłem myśleć o tym, od czego przez ostatnie lata uciekałem. I tak parząc herbatę w swojej nowoczesnej kuchni, nie miałem przed oczami nic, tylko nadchodzącą śmierć mojej córki. W moim sercu rodziły się wyrzuty, że zmarnowałem tyle cennego czasu, nie wykorzystywałem dobrze momentów, gdy byłem razem z dziećmi, a przede wszystkim myśl, że wyrzuty te nie miałyby podstawy, gdybym przez cały czas mieszkał w domu… 

Karolina
Kiedy coś siedzi mi na sercu i potrzebuję to rozważyć, zazwyczaj piekę ciasto. Tak było również tym razem. Musiałam znaleźć się w kuchni, aby przemyśleć pewne sprawy, ale także żeby uciec od mojej siostry bliźniaczki.
Wiadomość o nowotworze Klary była dla mnie jak nóż w serce, czułam się, jakby ktoś chciał odciąć część mnie samej i zabrać bezpowrotnie. Dzień, w którym moja siostra miałaby ode mnie odejść, byłby także moją śmiercią pod wieloma względami. Nie wyobrażałam sobie życia bez niej. Byłyśmy przecież nierozłączne.
Tymczasem Klara bardzo zadziwiła i mnie, i mamę, nie tracąc ani odrobiny swojego optymizmu, a nawet się ciesząc bliskim spotkaniem z Królem. Jej podejście było piękne, podziwiałam ją za to i kochałam jeszcze bardziej. Mimo to, ciężko było mi zająć takie stanowisko, jak ona. Było mi tak ciężko! A Klara to wyczuwała, bo przecież zawsze byłyśmy tak blisko i bardzo troszczyła się o moje uczucia. To ja powinnam pocieszać ją, a tymczasem ona dodawała otuchy mi… Tym bar-dziej miałam wrażenie, że jestem beznadziejną siostrą.
Chciałam więc uciec od pytań, jak się czuję, uciec od jej opowieści o nadchodzącym szczęściu, lecz po prostu rozważyć to wszystko w sobie. Jednak te rozmyślania prowadziły mnie tylko do głębszego smutku.
Wkładałam ciasto do piekarnika, gdy usłyszałam trzask na tarasie. Wybiegłam z domu. Pierwsze ujrzałam tatę, stojącego przed bramą. Osłupiałam. Było to dla mnie wprost niemożliwe, że on przyjechał do naszego domu, bo przecież zawsze unikał mamy jak ognia. Zaraz potem ujrzałam Klarę, nieprzytomną i leżącą na kostce. Wszystko zrozumiałam i poczułam, aż odchodzą ode mnie siły. Byłam bliska płaczu. Pobiegłam z powrotem do domu, aby zadzwonić na pogotowie.
Całą resztę dnia spędziłam w szpitalu, czekając zza szyby na wybudzenie mojej siostry oraz modląc się. 
- Jezu, nie mam pojęcia, jaki jest w tym twój plan, ale ufam Ci – pomyślałam i naprawdę poczułam się lepiej.
Moje sercu było spokojne jednak tylko do następnego ranka. Gdy się obudziłam, mamy nie było już w domu. Zapewne wstała o świcie i pojechała do szpitala. Zadzwoniłam do niej i od razu zarzuciłam pytaniami o Klarę.
- Bogu dzięki, jest już przytomna – mama była wyraźnie ucieszona. Obie odetchnęłyśmy z ulgą.
- Rozmawiałaś już z nią? - dociekałam.
- Byłam u niej, zamieniłyśmy słowo, ale na razie nie wolno nam jej męczyć dłuższymi rozmowami. Po południu mają ją przenieść już na normalną salę na oddziale onkologicznym.
- Mogę tam do was przyjechać? - spytałam delikatnie.
- Dopiero po południu – odparła mama. - Wtedy Klara zupełnie dojdzie do siebie, bo na razie prze-prowadzają jej szereg badań.
- Dobrze, to do zobaczenia.
Odłożyłam słuchawkę i poszłam zrobić sobie śniadanie. Potem krzątałam się bez sensu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Znowu dopadł mnie wczorajszy smutek. Po obiedzie postanowiłam, że pójdę do szpitala na piechotę, to choć trochę wypełni mój czas.
Szłam przez park, wiatr bawił się moimi włosami, gdy nagle kilka metrów przed sobą zobaczyłam mojego chłopaka. Moje serce zabiło szybciej.
- Dominik! - pobiegłam prosto do niego, a on zamknął mnie w swoim silnych ramionach i mocno przytulił. - Co ty tu robisz? Myślałam, że wracasz znad morza dopiero jutro!
- Miałem wracać jutro, kochanie, ale jak wczoraj napisałaś mi o tym, co się stało, wsiadłem w pierwszy lepszy pociąg i wróciłem. Rodzice mnie doskonale zrozumieli.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, spoglądając mu w oczy. - Dziękuję, że dla mnie skróciłeś swój majowy weekend.
- Przecież dobrze wiesz, że pojechałem tylko ze względu na to, że w naszym domku nad morzem trzeba było zrobić gruntowne porządki, a rodzice sami nie dali by sobie rady. Nie myślałem o odpoczynku, bo co to za odpoczynek bez ciebie?
- A skąd wiedziałeś, że mnie tutaj spotkasz?
- Zadzwoniłem do twojej mamy, powiedziała, że wybierasz się do szpitala po południu. Tę drogę przemierzyłabyś niezależnie od tego, czy idąc pieszo, czy na tramwaj, więc po prostu się tu zaczaiłem, aby zrobić ci niespodziankę.
- Udało ci się – powiedziałam, ale zaraz po chwili posmutniałam. Do mojej głowy wróciła rzeczywistość choroby Klary i wyrzuty sumienia. Jak mogę być szczęśliwa, jeśli moja siostra umiera?
Byłam jednak wdzięczna Bogu za Dominika, który nie tylko wysłuchał mnie, gdy razem po-szliśmy do szpitala, ale także był bardzo wyrozumiały.

Klara
To było dziwne uczucie. Cały świat przede mną był zamazany, jakbym brodziła we mgle, lecz nagle obraz zaczynał się coraz bardziej wyostrzać i wyostrzać… Aż nagle zobaczyłam przed sobą miłą twarz lekarza, który przywitał mnie bardzo banalnie:
- Dzień dobry! Już wszystko dobrze, wybudziłaś się wreszcie, kochana!
- Co zrobiłam? - nie zrozumiałam.
Ale go już przy mnie nie było. Za to zjawiła się moja mama, taka przejęta, zmartwiona i ucieszona zarazem. 
- Witaj, córeczko.
- Mamo, co ja tu robię?
- Zemdlałaś wczoraj... Ale już wszystko dobrze, spokojnie.
Uśmiechnęłam się.
- Jasne, że wszystko dobrze. Nigdy nie było lepiej. Dostałam w prezencie kolejny dzień – powiedziałam powoli.
Mama złapała mnie za rękę. Z jej oczu można było wyczytać wielką miłość i cierpienie. Tak bardzo chciałam, aby to drugie zmieniło się na radość…
Po ogromnej ilości badań, które nastąpiły potem, zabrano mnie na wielką salę. Uśmiechnę-łam się szeroko do małej dziewczynki, która siedziała na jednym z łóżek w tej sali i bawiła się lalkami.  Kolejna dziewczyna była już nastolatką, jednak wyglądała na nieco młodszą ode mnie,  na mój uśmiech wcale nie odpowiedziała...
Tymczasem zaraz po wyjściu pielęgniarki, mała dziewczynka z lalkami wdrapała się na moje szpitalne łóżko i powiedziała:
- Cześć, będziesz moją nową przyjaciółką?
- Jasne, że tak – zaśmiałam się.
- Jak masz na imię?
- Klara.
- Ja jestem Basia. Jakie jest twoje największe marzenie? - spytała mała. Była taka urocza!
- Moje marzenie? - pomyślałam o tym, że chciałabym, aby moja rodzina znowu była razem, ale zamiast tego odpowiedziałam pytaniem na pytanie. - A jakie jest twoje marzenie?
- Chciałabym zostać księżniczką! - powiedziała rozpromieniona. - Pobawimy się w księżniczki?
- Zdradzę ci pewien sekret – nachyliłam się do jej ucha, powstrzymując się od śmiechu. - My już jesteśmy księżniczkami!
- Jak to? - Basia patrzyła na mnie wielkimi oczami.
Sięgnęłam do rzeczy, które mama przywiozła mi z domu. Był tam obraz Chrystusa Króla, z którym nigdy się nie rozstawałam. 
- Bóg jest naszym Ojcem, prawda? - podałam dziewczynce obrazek do rąk. - Jezus jest Królem Wszechświata, a więc my, jako córki Króla…
- Jesteśmy księżniczkami! - wykrzyknęła uradowana Basia i zaraz zgramoliła się z łóżka, następnie tańcząc z radości.
- Serio? - prychnęła nastolatka, która od mojego przybycia nie odezwała się ani słowem.
- Zosia, nie przejmuj się, ty też jesteś księżniczką – pocieszyła ją Basia, ale tamta tylko przewróciła oczami, odwracając się do nas plecami.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Klara, ale jak ja mam to zrobić? Ja nie wiem, jak to jest być księżniczką! - zmartwiła się moja nowa przyjaciółka.
- Jasne, że wiesz. Księżniczka powinna być wierna swojemu Królowi, kochać i do wszystkiego podchodzić z sercem.
- Jak to „podchodzić z sercem”? - wystraszyła się Basia, a jej małe oczka zrobiły się ogromne ze zdziwienia.
Nie powstrzymałam się od śmiechu.
- To znaczy robić wszystko z miłością i najlepiej, jak się da.
- A jak ja mam być wierna swojemu, to znaczy naszemu Królowi?
- To proste. Rób wszystko tak, żeby był z ciebie dumny.
- Strasznymi zagadkami mówisz – zmarszczyła brwi Basia. - Pomożesz mi być księżniczką?
- Dobrze. To może zaczniemy od wspólnej modlitwy?
- Jak to się robi?
- Chodź do mnie, pokażę ci, jak się przeżegnać.
I tak oto pierwszego dnia w szpitalu, zrozumiałam, jak Pan Bóg wszystko niesamowicie układa. Dziękowałam Mu za to, że w ostatnich chwilach mojej ziemskiej wędrówki, daje mi szansę na zasianie ziarna wiary w innych sercach. Nic nie dzieje się bez przyczyny. 
Kiedy Basia nauczyła się modlitwy, uściskała mnie z radości i wtedy na salę weszła moja mama, Karolina i Dominik.

Justyna
Dzieci zawsze licznie ciągnęły do Klary. Dlatego wcale się nie zdziwiłam, gdy razem we-szliśmy na salę, na którą po wybudzeniu i badaniach przeniesiono moją córkę. Zostawiłam Karolinę i Dominika samych z Klarą, a ja poszłam zobaczyć się z lekarzem.
Byłam przerażona tym, co mogę usłyszeć. Bałam się, lecz starałam się być dzielna dla mojej córki. Gdy weszłam do gabinetu, doktor wskazał mi krzesło i powiedział:
- Myślałem, że Klara ma szansę przeżyć jeszcze około pół roku, lecz niestety… Maksymalnie cztery miesiące...
Resztę wypowiedzi zagłuszył mój głośny szloch. Nic nie pomogły pocieszenia lekarza, że przecież mogłoby być jeszcze gorzej, a cztery miesiące to dużo.
- Czy powiedziałby doktor tak samo, gdyby doktora dziecko umierało i zostały mu tylko cztery miesiące życia? - nie wytrzymałam.
- Przepraszam… Ja… Bardzo mi przykro… 
- Dziękuję za to, że robi Pan wszystko, co możliwe. Do widzenia! - powiedziałam już nieco potulniej.
Wyszłam na korytarz w opłakanym stanie. Nie byłam w stanie wrócić teraz na salę, nie byłam w stanie przekazać Klarze diagnozy. Wiedziałam, że jeśli ja tego nie zrobię, to i tak zrobi to ktoś z personelu medycznego. Ale mimo wszystko czułam, że lepiej byłoby córce po prostu powiedzieć.
Wytarłam oczy chusteczką i wróciłam na salę. Klara przytulała do siebie małą dziewczynkę, rozmawiali razem z Dominikiem, który ramieniem obejmował smutną Karolinę. Nagle wszyscy odwrócili się w moją stronę.
- Yyy… Przepraszam, rozmawiajcie sobie, ja może wpadnę do was potem – szybko zawróciłam, nie zważając na ich nawoływania.
Usiadłam na ławce na korytarzu, ukrywając twarz w dłoniach. Tymczasem ktoś do mnie podszedł i delikatnie przytulił. To była Klara.
- Kochanie! Jejku, wracaj do łóżka! - wystraszyłam się.
- Mamo, nic mi nie jest – moja córka uśmiechnęła się pogodnie. - W przeciwieństwie do ciebie. Powiedz mi, co powiedział lekarz?
A więc domyśliła się… Nic dziwnego, była bardzo inteligentna. Powiedziałam jej prawdę, którą przyjęła z wielkim spokojem i obejmując mnie ramieniem powiedziała:
- W takim razie, wracasz do nas mamo na salę. Mamy cztery miesiące, żeby się nagadać! - i śmiejąc się, prowadziła mnie tam, skąd przed chwilą uciekłam.

Wojtek
Nie mogłem pojąć, dlaczego ja zawsze o wszystkim dowiaduję się na końcu. O chorobie Klary tata powiedział mi dopiero dzień po tym, jak moja siostra trafiła do szpitala. Tłumaczył się tym, że on sam dowiedział się o tym dzień wcześniej. Uwierzyłem mu, domyślając się, że po prostu to mama bała się przekazać tacie tę wiadomość.
- Ona wyzdrowieje, prawda? - spytałem.
Tata nie powiedział nic.
- Tato, powiesz mi czy Klara wyzdrowieje? - domagałem się odpowiedzi.
- Synku...To nie jest takie proste, bo...
- Proszę o jasną odpowiedź.
- Jej choroba jest już nieuleczalna – odpowiedział smutno i odwrócił się, bo w jego oczach zalśniły mi łzy.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Okazało się, że Klara nie wróci już do domu, ponieważ potrzebuje fachowej opieki. Tata wziął od wieków odkładane wolne i całymi dniami siedział w mieszkaniu. Był jakby nieprzytomny i zamknięty w sobie. Mama nadal pracowała na pół etatu, jednak każdą wolną chwilę spędzała w szpitalu. Karolina chodziła do szkoły, ale była jakby cieniem samej siebie. Gdy razem odwiedzaliśmy Klarę, udawała, że wszystko jest w porządku, lecz potem wychodziła ze szpitala i zaczynała płakać. 
Dla mnie ta sytuacja wydawała się jakimś przerażającym, niemożliwym snem. To, co działo się w szkole, wcale mi nie pomagało w przetrwaniu tego trudnego czasu. 
Do naszej klasy dołączyła Olivia, sympatyczna i miła dziewczyna. Jej mama była Polką, dlatego mogliśmy z nią normalnie rozmawiać. Jednak nie wszystkim spodobała się jej obecność. Inne dziewczyny z klasy, prawdopodobnie zazdrosne o tamtą, zaczęły ją okrutnie wyśmiewać. Niedługo dołączyli do tego także chłopcy. Nie rozumiałem, co im wszystkim się stało. Nie zamierzałem brać w tym udziału. Olivia znosiła to wszystko bez słowa, chociaż widziałem, jak bardzo jest jej przykro. Nie miałem jednak odwagi niczego zrobić.
Postanowiłem porozmawiać o tym z Klarą. Siedząc przy jej łóżku i wpatrując się w jej bladą, lecz uśmiechniętą twarz, opowiedziałem jej całą historię.
- Pamiętasz to, jak byłeś mały i chciałeś zostać ministrem sprawiedliwości? - spytała.
Zgłupiałem. Co to miało do rzeczy?
- Ej! - szturchnąłem ją lekko. - Nawet mi nie przypominaj! Jak to się ma do Olivii?
- Basia uwierzyła, że jest córką Króla, ty także uwierz, że jesteś Jego synem.
- Twoja filozofia mnie przerasta – zmarszczyłem brwi, a ona się zaśmiała.
- Jaki jest twój Król?
Powoli zaczynałem rozumieć, o co chodzi, ale nie potrafiłem nic powiedzieć.
- Mój Król jest królem sprawiedliwym, ale miłosiernym, wymagającym, lecz miłującym bez granic, poświęcającym się dla poddanych, wiecznym i nieskończonym – podpowiedziała.- A coś mi się wydaje, że mamy tego samego Króla, bo...
- Bo On jest tylko jeden, wszechmogący – dokończyłem.
- A więc jako syn, jako poddany takiego Króla, jak powinieneś się zachować?
I wtedy już wiedziałem.

Maria
Jako pielęgniarka pracowałam już od trzydziestu lat, ale nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego.
Młoda dziewczyna umierająca na czerniaka była słońcem całego oddziału. Przychodziły do niej gromadki młodszych dzieci, a ona opowiadała mi bajki, śpiewała piosenki, a nawet uczyła modlitwy i właściwego zachowania! Nawet starsze już nastolatki odwiedzały ją, aby się  zaprzyjaźnić. Wszystkie odchodziły podbudowane i z uniesioną głową. Zosia na początku broniła się przed bliższą znajomością z Klarą, jak mogła, ale szybko uległa jej czarowi. Miałam wrażenie, że nie pracuję już w miejscu pełnym bólu i cierpienia, lecz radości i nadziei. 
Pewnego dnia zapytałam Klarę, podając jej lekarstwa, jak ona to robi.
- To proste. Żyję z taką miłością, jaką ma dla mnie mój Król. Żyję taką radością, jaką On mi daje. Nie mogę się doczekać, aż wreszcie Go spotkam!
Do oczu napłynęły mi łzy.
Dzięki tej dziewczynie, po raz pierwszy od piętnastu lat, poszłam do spowiedzi.




Robert
Gdy mój szef usłyszał, że chcę wziąć wolne na trzy tygodnie, otworzył usta ze zdziwienia. Zgodził się, mówiąc, że dawno powinienem to zrobić oraz pytał o powód, który tak nagle mnie odmienił. Nie zdradziłem mu go jednak.
Prawda była taka, że chciałem spędzić jak najwięcej czasu z Klarą. Nie miałem odwagi pojechać do szpitala. Przecież ona mogłaby mnie winić za to, że prawie zniknąłem z jej życia, mogła nie chcieć mnie widzieć, a perspektywy spotkania z Justyną jeszcze bardziej mnie przerażały. Zamiast tego siedziałem w domu, rozmyślając...
Do mojej głowy wróciło pewne wspomnienie. Bliźniaczki miały może po kilka lat, zasypiały zaraz po wspólnej modlitwie, a potem razem z Justyną siedzieliśmy chwilkę patrząc na sen naszych dzieci i rozmawiając. Kochałem te chwile i tęskniłem za nimi. To była nasza tradycja, która upadła po poronieniu Rozalii.
W końcu postanowiłem wziąć się w garść. Nie mogłem czekać z założonymi rękami, aż umrze moja druga córka. Był już wieczór, lecz wojowniczo pomyślałem, że zrobię wszystko, aby wpuszczono mnie na oddział. Powiedziałem Wojtkowi, że wrócę za jakiś czas i pojechałem do szpitala.
Zdziwiłem się niezmiernie, gdy pielęgniarka nie tylko pozwoliła mi wejść na oddział, ale także zaczęła ze mną wesołą pogawędkę:
- Pana córka jest wycieńczona, dlatego ona i jej koleżanki już śpią o tej porze. Ale może pan popatrzeć na nią zza szyby razem z żoną. Ona przychodzi co wieczór. Mówiła mi, że to była państwa tradycja.
Trudno mi opisać to, co wtedy czułem. Chęć uniku spotkania z żoną pomieszała się z cieka-wością i tęsknotą za nią, za tym, co dawne i piękne. Nie wycofałem się, lecz cichutko podszedłem do niej. 
- Mogę się przyłączyć? - zapytałem.
Gdy Justyna mnie zobaczyła, lekko się zmieszała, ale zgodziła się. Staliśmy przez chwilę bez słowa.
- Pamiętasz jak... - zacząłem.
- Pamiętam – odpowiedziała cicho. - Zawsze, gdy spała, wyglądała jak aniołek.
- O tym samym pomyślałem! - ucieszyłem się.
I zaczęliśmy wspólnie wspominać, po raz pierwszy od wieków. Nawet nie zorientowałem się, kiedy minęła godzina. Spotykaliśmy się tak codziennie, rozmawiając najpierw nieśmiało, potem coraz bardziej otwarcie i z większym zaangażowaniem. Nagle zacząłem patrzeć na moją żonę nie jako osobę, którą należy unikać, ale jako kobietę, z którą związałem się na całe życie...

Wojtek
Klara miała rację. Najlepsza droga to ta, którą wskazuje nam Król. 
Dwa dni po mojej rozmowie z Klarą na temat Olivii, dziewczynie z Syrii podłożono małą kartkę z wyzwiskami. Wszyscy się śmiali. Oprócz mnie. Zebrałem w sobie wszystkie siły i powie-działem:
- Dosyć tego! Czy myślicie, że w ten sposób pokazujecie swoją wyższość? Ja wam powiem, że jest dokładnie na odwrót. Każdy kto nie szanuje drugiego człowieka, tak naprawdę nie szanuje siebie! Nie będziemy tego dłużej słuchać, chodź Olivia! - wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w stronę biblioteki.
- Wojtek, ja... - powiedziała Olivia z łzami w oczach, gdy byliśmy już w środku. - Dziękuję!
Na początku ja także stałem się obiektem żartów, ale już od następnego dnia osoby wcześniej wyśmiewające Olivię przychodziły ją przepraszać i dołączały do naszego grona. W ten sposób dziewczyny, które zapoczątkowały całą tę machinę, zostały same. 
Tymczasem ja bardzo zaprzyjaźniłem się z Olivią. Nie mogłem się doczekać, aż przedstawię ją Klarze!

Dominik
Czas mijał, a smutek mojej dziewczyny nie kończył się. Karolina nie miała siły do nauki. Kiedy się spotykaliśmy, wtulała się we mnie i po prostu płakała. Nie potrafiłem jej pocieszyć. Razem odwiedzaliśmy Klarę, która zadziwiała radością, żartując i śmiejąc się. Dopiero w jej towarzystwie moja dziewczyna na chwilę zapominała o smutku.
Zbliżała się pierwsza rocznica, odkąd z Karoliną jesteśmy razem. Chciałem zrobić dla niej coś pięknego, chciałem sprawić jej radość, wyciągnąć z dołka i wyrazić swoją miłość. W ogrodzie przy moim domu powiesiłem lampiony i balony, a altanę udekorowałem różami. Oczywiście, nie zrobiłem tego sam – pomogła mi moja starsza siostra, Julia, która ma niezawodny zmysł artystyczny.
W piątkowy wieczór zaprosiłem do siebie Karolinę. Na widok ogrodu popłakała się, lecz tym razem z radości. Jej wrażliwość nigdy mnie nie denerwowała – i za to ją kochałem. Ona podarowała mi album z naszymi zdjęciami.
Niestety temu wieczorowi nie było dane dobrze się skończyć. 
- Zatańczymy? - spytałem. - Chciałbym, żebyś na chwilę zapomniała o tym wszystkim...
- Przeszkadza ci to, że ciągle mówię o Klarze? - spytała Karolina.
- Nie, ja po prostu...
- Dominik, bądź ze mną szczery.
- Pragnę być wyrozumiały, ale trochę męczy mnie twój wieczny smutek – odparłem zgodnie z prawdą, tak jak o to prosiła.
- A więc nie rozumiesz, że mój świat się wali, bo Klara umiera?
- Karolina, rozumiem, że jest ci ciężko. Ale świat się nie kończy, Klara idzie do Pana, a ty na razie musisz zostać tutaj, żyć dniem dzisiejszym, ze mną – powiedziałem coraz bardziej wściekły.
- Jesteś zły, że nie poświęcam ci tyle czasu, co dawniej?! - moja dziewczyna też już nie wytrzymała.
- Karolina, ta kłótnia nie ma sensu.
- To prawda. Chyba lepiej będzie, jak już sobie pójdę!
Nie zdążyłem nawet jej zatrzymać. Wybiegła z ogrodu, chwyciła za swój rower i odjechała.


Klara
Starałam się wykorzystać każdą chwilę najlepiej, jak tylko potrafiłam. Starałam się przybliżać innym miłość naszego Króla i czynić jak najwięcej dobra. Jednak najbardziej na sercu leżała mi sprawa naszej rodziny. Tak bardzo pragnęłam ich zjednoczyć! Modliłam się o to w każdej wolnej chwili.
Pewnego dnia Wojtek przyprowadził do mnie Olivię, swoją nową koleżankę z Syrii.
- Miło cię poznać, kochana! - przytuliłam ją na powitanie.
- Ciebie również... Wojtek dużo mi o tobie opowiadał – powiedziała nieśmiało. - Mówił, że to dzięki tobie odważył się stanąć w mojej obronie. Dziękuję!
- Nie ma w tym żadnej mojej zasługi – odpowiedziałam. - Ja tylko nakierowałam mojego brata na drogę postępowania człowieka, którego serce ma wyjątkowego Króla.
Olivia kiwnęła głową.
- Ja także wierzę w Chrystusa, Króla Wszechświata, jednak czasem jest mi ciężko... Tam, skąd pochodzę, musiałam ukrywać swoją wiarę.
- Kochanie, pamiętaj, że niezależnie od tego, czy inni uznają Chrystusa za Króla, czy nie, nie zmienia to faktu, że jest On twoim Królem. Bo Jezus jest przede wszystkim Panem ludzkich serc. Te które Go przyjmują, wzbogaca i zawsze wspiera. Jednak naszym zadaniem jest pokazywać innym, że miłosierdzie Króla nigdy się nie kończy. On czeka, aby zamieszkać w sercu każdego człowieka.
- Klara – wtrącił się Wojtek – mam do ciebie pewne pytanie. - Zawsze zastanawiałem się, dlaczego tak wiele uwagi przywiązujesz do królewskiego tytułu Jezusa, a przecież jest tyle innych... Dlaczego ten jest dla ciebie najważniejszy?
- Braciszku – uśmiechnęłam się – dobre pytanie. Myślę, że tytuł królewski Jezusa wyraża wszystko. W nim zawarta jest cała prawda o służbie. Król narodził się w ubogiej stajence, pochylał się nad chorymi i potrzebującymi pomocy, a co najpiękniejsze: oddał życie za swoich poddanych. Na tej prawdzie wszystko się zaczyna, bo Król stał się Mesjaszem, Zbawcą i Panem. Jednak On tak bardzo nas kocha, że pragnie być Królem naszych serc.
- Co mam zrobić, aby Jezus był Królem mojego serca? - spytała Olivia.
- Kochaj, po prostu napełniaj swoją duszę miłością. Bo przecież Bóg jest miłością!
Wtedy do sali cichutko weszła Karolina.
- Mogę się przyłączyć? - spytała nieśmiało.
- Jasne! - Wojtek i Olivia odkrzyknęli prawie jednocześnie, następnie wybuchając śmiechem.
- Siadaj – powiedziałam, wskazując mojej kochanej bliźniaczce wolne miejsce przy moim szpitalnym łóżku.
- Słyszałam, o czym rozmawialiście. Wiecie... Ja chyba ostatnio nie zachowywałam się tak, jakby Jezus był Królem mojego serca – wyznała Karolina. - Pokłóciłam się wczoraj z Dominikiem – westchnęła. - Klara, nie mówiłam ci tego, ale odkąd dowiedziałam się o twojej chorobie, zgubiłam sens życia. Ugrzęzłam w swoim smutku i zachowywałam się bardzo samolubnie. W ogóle za-pomniałam o tym, że inni ludzie mnie potrzebują, a nie tylko ja ich wsparcia...
Nastała cisza. Przesunęłam się nieco w stronę mojej siostry i przytuliłam ją.
- Każdy z nas popełnia błędy – szepnęłam. - Najważniejsze, że wiesz już, co zrobiłaś źle.
- Klara, nie rozumiem, jak ty to robisz, że nigdy nie tracisz radości? - spytała Karolina. - Ja tak nie potrafię.
- Odpowiedź jest bardzo prosta – uśmiechnęłam się. - Wiem, że cokolwiek by się nie stało, moje życie i tak skończy się dobrze, bo należy do najmądrzejszego, najmiłosierniejszego i najwspanialszego władcy na świecie! - wykrzyknęłam i zaczęłam śpiewać.
A potem tylko echo niosło po szpitalu dźwięk naszych słów: „Jesteś radością mojego życia, o Panie mój!”.

Justyna
Kiedy przyjechałam do szpitala, śmiech roznosił się po korytarzach. Chciałam wejść do sali Klary, gdy zobaczyłam, że siedzi tam cała gromadka. Wojtek, Karolina, Basia, Zosia i jeszcze jakaś nieznana dziewczynka śpiewali razem przy łóżku Klary. Ona im wtórowała. 
To był tak piękny obraz, że aż łzy napłynęły mi do oczu. Od dawna marzyłam o tym, żeby móc zobaczyć moje dzieci wszystkie razem. Stałam tak, zaglądając przez szparę w drzwiach i starając się być niezauważalną.
Nagle poczułam silną rękę na swoim ramieniu. Odwróciłam się. To był Robert. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Nie mogłam nadziwić się temu, że ostatnio wcale od siebie nie uciekaliśmy.
- Zobacz – szepnęłam. - Zobacz na nasze dzieci.
- Justyna, muszę ci coś powiedzieć – powiedział stanowczo Robert, wziął mnie za rękę i poprowadził kawałek dalej. - Chciałem cię przeprosić za wszystko, czego nie zrobiłem i za wszystko, co zrobiłem źle. Ostatnio rozmawiałem z Klarą. Ona otworzyła mi oczy. Powiedziała mi, że Chrystus Król powierzył mi opiekę nad naszą rodziną, uczynił mnie jej głową, a ja... Ja po prostu zawiodłem na całej linii. Wybaczysz mi?
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Cała drżałam.
- Ja także ostatnio rozmawiałam z Klarą – odpowiedziałam. - Mnie powiedziała, że Chrystus Król bardzo mnie kocha, wierzy w moje siły i powierzył mi rolę matki, żony... Ja też nie wykonywałam jej tak, jak powinnam. Często cię nie rozumiałam i obwiniałam. Wybaczę ci, ale najpierw ty wybacz mi – dodałam spuszczając głowę.
Jednak Robert chwycił mnie za podbródek, podniósł go do góry i powiedział:
- Oczywiście, że ci wybaczam. Zacznijmy od nowa.

Karolina
Tyle cudów, ile doświadczyliśmy w ciągu tego miesiąca, nie widziałam w przeciągu całego mojego życia.
W dniu, gdy Klara przywróciła mi radość, okazało się, że rodzice wreszcie się pogodzili, co skwitowaliśmy wielkimi brawami. Tata z Wojtkiem z powrotem wprowadzili się do nas już dwa tygodnie później. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie spełnia się jedno z moich największych marzeń, które wydawało mi się prawie nierealne – nasza rodzina znów jest rodziną. 
Tymczasem ja pogodziłam się z Dominikiem, który także był niezmiernie zaskoczony moją przemianą.
Czerwiec, wakacje i początek września były dla nas pięknym czasem. Klara słabła i traciła siły, lecz nie optymizm. Było coraz trudniej, ale my staliśmy się silniejsi wiarą. Przestaliśmy skupiać się na tym, co teraz, lecz zaczęliśmy myśleć perspektywą przyszłego spotkania w Domu Ojca.
Klara odeszła pewnego wrześniowego dnia o wschodzie słońca. Jej wyraz twarzy, nawet po śmierci, wyrażał wielką miłość i radość.
- Jestem pewna, że jesteś teraz w Niebie, siostrzyczko – szepnęłam, wycierając spływającą po policzku łzę, gdy podczas pogrzebu składałam wiązankę na grobie Klary.
Moja siostra bliźniaczka tak wiele mi dała. I nie tylko mi.
Klara nauczyła nas, jakimi wartościami powinniśmy kierować się w życiu. Klara nauczyła nas, że Jezus jest wieczną radością. Klara nauczyła nas, jak być posłusznym Królowi serc i dobrze wypełniać swoje powołanie.
Lecz przede wszystkim – Klara nauczyła nas, jak znowu być rodziną.

Komentarze

Popularne posty